16 lutego 2020

W poszukiwaniu zimy, czyli pasmo Czantorii - 18.01.2020 r.

Piękny wiosenny dzień w styczniu aż zapraszał do wycieczki w Beskidy. Kolejny raz wybieramy nasz sposób na podróż w najbliższe góry, czyli korzystamy z oferty KŚ. Tym razem przystankiem końcowym będzie Ustroń Polana. A jeśli wysiada się na tej stacji, to kierunki są praktycznie dwa: Równica lub Czantoria Wielka. My wybieramy Czantorię, jednak postanawiamy, że zamiast wejść na szczyt skorzystamy z Kolei Linowej.



Cena wjazdu wyższa niż na stronie www kolei (uaktualniona w poniedziałek - czyżby reakcja na nasze pytania?), spowodowana podobno feriami. Cóż, trzeba sobie odbić brak zimowych warunków.




Zanim jednak zakupimy bilety, tradycyjnie musimy kupić "prowiant" na drogę.


Kolejki do kolejki brak. Co jest jakąś nowością, jak na to miejsce.



Zimy zresztą też brak. Tylko pas sztucznego śniegu widoczny jest na nartostradzie. 




Po ok. 8 minutach jesteśmy na górnej stacji kolejki. To niezły wynik, biorąc pod uwagę, że czas wejścia z Ustronia Polany na szczyt wynosi około 1 godziny 50 minut. Nas od szczytu dzieli jeszcze kilkanaście minut wędrówki, a od celu naszej wycieczki, czyli Schroniska PTTK na Soszowie Wielkim wg szlakowskazu 1h 45min. Z góry zakładamy jednak, że czas ten będzie dużo dłuższy.


Na szczyt Czantorii prowadzi szlak czerwony i Ścieżka Rycerska. Na stronie  http://www.czantoria.net/dla-turystow/ możemy przeczytać:

"Ścieżka o długości 10,5 km prowadząca grzebieniem Czantorii. Jej trasa obejmuje 7 przystanków z tablicami informującymi o kolonizacji Beskidów, lokalnej przyrodzie i o legendzie o rycerzach śpiących we wnętrzu góry.

Pierwszy w Beskidach szlak rycerski zaczyna się przy dolnej stacji kolejki krzesełkowej na Czantorię. Właściwa trasa ma jednak początek na Polanie Stokłosica, gdzie wyciąg kończy swój bieg. Następnie ścieżka rycerska biegnie wspólnie ze szlakiem turystycznym na Wielką Czantorię. Na szczycie odbija w kierunku czeskiego schroniska, by następnie przez polanę Bąkula oraz Bielendę zejść w dolinę Poniwca i wrócić pod dolną stację kolejki.

Cała trasa liczy 10,5 kilometra. Jak przystało na nietypową ścieżkę jej oznakowanie jest iście rycerskie. Turyści przemierzający szlak muszą wypatrywać na drzewach prostokątnych znaków, gdzie na białym tle są elementy hełmu, chorągwi oraz tarczy."


Już pierwsze kroki od stacji zapowiadają "atrakcyjny" przemarsz. Jest ślisko. Bardzo ślisko. Szlak oblodzony tak bardzo, że "adidasowi" turyści muszą wchodzić w śnieg aby wejść kilka kroków pod górę. My też zaczynamy się ślizgać, dlatego szybko wyciągamy kije trekkingowe i zakładamy raczki. Tym razem powiedzenie "lepiej nosić niż się prosić" okazuje się bez wszech miar słuszne.



Nasz marsz na szczyt staje się szybszy i bardziej efektywny. W porównaniu z innymi turystami więcej trasy przebywamy na nogach niż na d... ;)





Widoki na trasie może nie są rewelacyjne, ale.. są..



Im bliżej szczytu, tym więcej śniegu.. czyli robi się fajnie..




Przed nami szczyt Czantorii Wielkiej (995 m n.p.m.) z wieżą widokową po czeskiej stronie.




Nogi same niosą, gdy widać cel ;)






Na szczycie oprócz wieży znajdują się punkty gastronomiczne. Ten polski nie wygląda zbyt ciekawie, za to czeski kusi wyglądem i asortymentem. 







Rezygnujemy z zakupu piva (nie chce nas się pić go na dworze), kupujemy tylko "turistické štítky na hole" tu nazywane "známky na hole" i "magnetki". Zresztą magnes to było pierwsze na co zwróciła uwagę DeaDia. I od razu powiedziała, że musi go mieć. Skojarzenia to przekleństwo?


Zachęceni "budką ogłoszeniową" zmierzamy w kierunku miejsca naszego popasu, które zaoferuje nam Koliba Roberta lub Horska Chata Čantoryje. Która dokładnie, zdecydujemy na miejscu.





Droga przed nami jest taka, jaką lubią wszyscy turyści: prosta, krótka i prowadzi w dół ;)





Pomimo zachęcającej muzyki dobiegającej z Koliby u Roberta  wybieramy Chatę na Czantorii. A do Koliby jeszcze kiedyś zawitamy ;)




Przed wejściem wita nas pole lodowe, trudne do pokonania, tym bardziej, że pozbywamy się już raczków, to wnętrze jest tak przytulne, że z trudem będziemy się stamtąd zbierać.







Zamawiamy dwa tradycyjne specjały: Pivo i Česneková polévka – czeską zupę czosnkową przypominająca naszą Brotsuppę ;) Smaczna jak cholera :D





Nawet Vader poczuł się w tym przyjaznym dla turysty miejscu zadomowiony ;)




Z wielkim trudem i ciężkim brzuszkiem musimy się jednak zbierać i ruszać w dalsza drogę. Przecież nawet nie zaczęliśmy naszej wędrówki a już minęło sporo czasu, którego może nam później brakować.




Jeszcze tylko pożegnalne dzyń dzyń.. i żegnamy przyjazny przybytek w Czeskiej Republice, ruszając na szczyt Czantorii.



Tym razem nie jest tak przyjaźnie.. nadal krótko, ale jednak pod górę.. dziwnie są te góry zbudowane..



Stąd, wg szlakowskazu, do Przełęczy Beskidek (684 m n.p.m.) mamy 2,5 kilometra. Ruszamy szlakiem czerwonym, który przez pewien czas pokrywa się z Rycerską Ścieżką. 



Przez prawie połowę trasy towarzyszy nam śnieg i zimowe widoki..





..by przed Przełęczą zmienić warunki na wiosenne..



Tuz przed Przełęczą Beskidek (Beskydske Sedlo) napotykamy na reklamę części naszego sprzętu turystycznego. Czyżby to ślady jakieś zimowej imprezy? Szkoda tylko, że nie uprzątnięte po zakończeniu. Chociaż plus jest taki, że Hi-Tec nie tylko zabiera kasę, ale i ją pożytecznie wydaje ;)




Do schroniska mamy 45 minut. I od czasu jaki zajmie nam droga oraz popas uzależniamy dalsza trasę. Albo zejdziemy do Wisły albo ruszymy na Stożek i zejdziemy do Wisły Głębce.



Droga mija nam dosyć sprawnie więc szybko docieramy pod wyciąg na Soszowie. Tu jest śnieg! i nawet kilku narciarzy.. Tak - kilku.. Chyba zima nie rozpieszcza.. górali :D Dudków będzie mniej, bo frekwencja niska.





Kierujemy się do Schroniska, z którego mamy miłe wspomnienia z października 2018 r. (Wisła 13.10.2018)





Tym razem wizyta pozostawia w nas mieszane uczucia. Czas oczekiwania, mimo braku klienteli długi (i to nie z powodu czasu przygotowania jedzenia),  jadło nie tak smaczne jak ostatnio (mimo podobnej, bo faktycznie nie takiej samej nazwy potrawy). Nawet na piwo trzeba było dłuuuuuugo czekać, nie wspominając o tym, że należało uważać, co leci z kija (podobno beczka świeżo podpięta, ale lanie wody jako piwa to już przesada). Przynajmniej magnes do kolekcji udało się kupić ładny ;)

Były też "plusy dodatnie" z wizyty w schronisku. Spotkaliśmy nasza Koleżankę i Towarzyszkę wędrówek - Beatkę. No bo gdzie najłatwiej spotkać mieszkankę naszego miasta jak nie w górach - 90 km od miejsca zamieszkania ;)



To spotkanie oraz czas oczekiwania w schronisku na obsługę zmodyfikowały plany dalszej wędrówki. Postanowiliśmy, że wszyscy wracamy niebieskim szlakiem do Wisły.




Szlak do Wisły Jawornik oblodzony, ale "szybki", tym bardziej, że zejście minęło nam nie tylko na podziwianiu zasnutej smogiem Wisły ale i na rozmowie i wspominkach.







Zdecydowanie droga od Jawornika do dworca PKP w Wiśle nie należy do naszych ulubionych. Dobrze, że na trasie można sprawdzić prognozę pogody. Przynajmniej się człowiek uśmiechnie.





Tradycyjnie już Wisła żegna nas czernią rozświetloną neonem Wisła Uzdrowisko. Tylko jakby śniegu mniej na peronie (czyt. wcale) niż trzy tygodnie temu.


Do zobaczenia na szlaku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz