27 kwietnia 2020

Wyrypa w czasach pandemii - 25.04.2020 r.

Z dniem 20 kwietnia 2020 r. rząd zniósł zakaz wstępu do lasów oraz zakaz przemieszczania się w czasie pandemii koronowirusa. Tym samym rzesza górołazów, turystów i zwykłych spacerowiczów zaczęła szykować się na wyjazd z domu w czasie najbliższego weekendu. My też kombinowaliśmy gdzie się tu wybrać, żeby choć kilka godzin pochodzić po świeżym powietrzu bez maski. Założenia były dwa: wyjazd gdzieś dalej od granicy (jakoś nie mieliśmy chęci testowania na sobie otrzymania komunikatu o zaleceniu zainstalowania rządowej apki i przebyciu kwarantanny - choć słyszeliśmy, że taki komunikat tylko "zaleca", a nie "nakazuje") oraz trasa, o ile się taka znajdzie, mniej uczęszczana od najbardziej obleganych szlaków. Wybór padł na Malinowską Skałę (a później Skrzyczne) z Lipowego. Pomimo zniechęcających prognoz pogody nie mogliśmy doczekać się na sobotnią wyprawę.

Dwa i pół miesiąca bez wyjazdu w góry spowodowały, że nawet budzik nie był potrzebny, aby nas w ten chłodny sobotni poranek obudzić. Mieliśmy dużo czasu, więc tym razem obyło się bez "SONS" czyli naszej Standardowej Obsuwy Na Starcie. Kierunek Skrzyczne (choć tym razem to Malinowska Skała miała być naszym numerem 1 na trasie). Buźki uśmiechnięte i widok gór przed nami.. to to, czego nam najbardziej brakowało..







Z domu wyjechaliśmy po 7, więc na miejsce dotarliśmy zgodnie z założeniem o 8:30. Lipowa jako punkt startu na Malinowską Skałę i Skrzyczne (a także na Magurkę Radziechowską) nie jest tak popularna jak Szczyrk. Przynajmniej tak nam się wydawało. O sancta simplicitas! Gdy dotarliśmy na parking (na końcu wsi, zaraz za Hotelem Zimnik) stało na nim już 26 samochodów! A to mogło zapowiadać tłok na szlaku.


Na żółty szlak na Malinowską Skałę wychodzimy kwadrans przed 9. Nasi nowo poznani Znajomi z samochodów obok, wybierają niebieski szlak w przeciwnym kierunku - na Skrzyczne. Czeka nas 2 i pól godziny marszu. Przynajmniej tak wynikało ze szlakowskazu.


Początek szlaku to asfaltowa droga prowadząca Doliną Zimnika, biegnąca wzdłuż potoku Leśnianka.




Choć zakaz noszenia maseczek został zniesiony na czas spacerów w lesie, to jednak ze względu na asfalt pod nogami początek szlaku przeszliśmy z chustami buff na mordkach (bardzo krótki początek szlaku ;) ).



Zaraz na początku szlaku znajduje się pomnik poświęcony pamięci czterech Polaków, zamordowanych 20.02.1943 roku za działalność konspiracyjną.



Kawałek dalej napotykamy wiatę z miejscem na ognisko. Tu epidemia szczególnie wyraźnie "odcisnęła" swój ślad..




Tablica przy parkingu wspominała o Dolinie Zimnika, która ma 1,5 km długości. W rzeczywistości asfalt będzie towarzyszył nam przez bite 5 km. Dobrze, że ten odcinek mamy na początku trasy, bo powrót tylu kilometrów asfaltem nigdy nam się nie uśmiechał.
Po pól godzinie dochodzimy do kolejnego charakterystycznego punktu: murowanego progu wodnego sygnowanego przez Lasy Państwowe, oznaczonego na mapie jako punkt czerpania wody pitnej, oraz głazu z kapliczką Matki Boskiej i sentencją Totus Tuus.





Przekraczamy Potok Malinowski, będący dopływem Leśnianki, i "jedziemy" dalej asfaltówką..






Minęło pół godziny Asfaltowego Soloonu (takie nawiązanie do jednej z lepszych książek W.Ł.) i droga zaczęła nas już nużyć. Dobrze, że od czasu do czasu można na czymś innym niż krzaki lub woda oczy zawiesić.




Nawet DeaDia ma powoli dość asfaltu. Tak bardzo dość, że trzeba ją siłą zatrzymywać, aby nie narobiła głupot i np. nie próbowała iść po kamieniach nurtem potoku. Co ta kwarantanna nie robi z ludźmi: szatan nie kobieta :D




Idziemy dalej.. a przed nami asfalt..


..asfalt..


..ścieżka!! 5 km stwardniałej bitumicznej masy po nogami nareszcie się kończy! I zaczyna się normalny, ulubiony przez nas szlak. Kamienie, ziemia, las!


O ile asfalt był odcinkiem typowo "po płaskim", to teraz zaczyna się podejście.



Najpierw spokojnie.. lecz już po chwili ostro..




Czyżby zbyt ostro dla nas po tak długiej przerwie? Pogoda dopisuje. Choć wieje, to nie pada, a jeśli nawet spadnie kilka kropel, to jest ich.. kilka ;) Jednak  idzie się ciężko. Nowy plecak nie chce się trzymać na damskich plecach a wyschnięta ziemia kurzy nie tylko buty. Rok temu o tej porze beskidzkimi szlakami spływałaby woda, w tym roku susza dała się we znaki nie tylko nizinom, ale i górom. Kurtki raz po raz wędrują z grzbietu na biodra i z powrotem na grzbiet.







Dobrze, że widoki dopisują. Tych widoków było nam najbardziej brak.







Z coraz większym trudem pchamy się pod górę.



Napędza nas tylko dodatkowy cel: postanowiliśmy wziąć udział w wydarzeniu o nazwie  I Wirtualny Bieg na Everest organizowany przez naszych Znajomych z Fundacji "Twój Everest". Mniej więcej w tej okolicy osiągnęliśmy dystans 8848 metrów (chyba wiadomo z czym się kojarzy).
Zachęcamy wszystkich Czytelników do wzięcia udziału w tym wyzwaniu ;)







Jeszcze tylko kilka spojrzeń na otaczający nas świat..




.. rzut oka pod nogi na ostatnie ślady, jakie pozostawiła Pani Zima..


..i docieramy do punktu oznaczonego na mapie Beskidu Śląskiego jako "Pod Malinowską Skałą" (1093 m n.p.m.)


Stąd jeszcze piętnaście minut i powinniśmy znaleźć się na wychodni skalnej zwanej Malinowską Skałą (1152 m n.p.m.)





W końcu udaje nam się nam tam dotrzeć. Droga, która wg szlakowskazu powinna zabrać nam dwie i pół godziny, zajęła nam trzy godziny piętnaście minut! Czterdzieści pięć minut straty - tak kiepsko jeszcze nigdy nam nie poszło. Czas pandemii pozbawił nas kondycji, ale nie zapału ;)



Zmęczenie rekompensują nam widoki









Ponieważ wybiło południe i nadeszła pora posiłku, postanowiliśmy poszukać schronienia przed coraz mocniejszym wiatrem, by w spokoju napełnić brzuszki. Jedyne schronienie daje Skała. I to nie tylko nam. Kilka minut po nas pod Skałę przychodzą nasi Znajomi z parkingu, którzy postanowili przejść szlak w odwrotnym aniżeli my, kierunku. Oni przynajmniej są "w czasie". Wspólnie, w towarzystwie pozostałych Turystów, przy zachowaniu bezpiecznego odstępu ;)  spożywamy posiłek kontemplując widoki i chroniąc się przed zimnem i wiatrem.


Jeszcze tylko tradycyjna sesja Darta Vadera w górach i opuszczamy tę przyjazną przystań.




Przed nami półtoragodzinny marsz na Skrzyczne w zimnie, od którego grabieją palce rąk i wietrze, który chce "łeb urwać".





Wędrówka odsłoniętym grzbietem w takich warunkach nie należy do najprzyjemniejszych. A jednak iść trzeba. Czy w jedną, czy w drugą stronę powrót zająłby nam mniej więcej tyle samo czasu. Przemy więc przed siebie, w kierunku Małego Skrzycznego.




Po niecałych 45 minutach meldujemy się na Małym Skrzycznym (1211 m n.p.m.). Jesteśmy przed czasem ze szlakowskazu! Czyżby szło ku lepszemu? A może to tylko aura nas pogoniła..



Nie zabawiamy tu długo, tylko tyle ile potrzeba na zrobienie kilku zdjęć, i kontynuujemy marsz na najwyższy szczyt Beskidu Śląskiego, mijając po drodze Zbójnicką Kopę (1205 m n.p.m.)




Ostatnim razem (tj. 24.08.2019 r.) od tego miejsca, aż do szczytu Skrzycznego trudno było zrobić krok, by nie otrzeć się o turystę. Teraz spotykamy pojedynczych turystów wędrujących szlakiem. To efekt pandemii i.. pogody..)






W końcu o 13:30 zdobywamy Skrzyczne (1257 m n.p.m.).






Ponieważ obowiązuje nadal zakaz działalności obiektów noclegowych i gastronomicznych, schronisko jest zamknięte na głucho. Działa za to punkt sprzedający napoje i przekąski na wynos.



Dostępne są także pieczątki schroniska, dzięki którym można potwierdzić wpis w książeczce GOT.



Pogoda z początku wiosenna choć mroźna, nagle załamuje się. Zaczyna padać drobny grad. Nie pozostaje nam nic innego jak rozgrzać się kieliszkiem Jegermeistra (w cenie butelki piwa czyli.. tuzina monet ;) ), zrobić sobie szybkie selfie i ruszyć niebieskim szlakiem w dalszą drogę.



Wg mapy-turystycznej droga do Lipowego powinna trwać 1 godzinę i 5 minut, wg szlakowskazu - półtorej godziny. Zobaczymy co będzie bliższe prawdy.



Droga do przyjemnych nie należy. Dosyć stroma i pełna luźnych kamieni sprawia, że trzeba patrzeć pod nogi i ostrożnie stawiać stopy.  





Pogoda w kratkę: raz wiosna, raz zima też nie ułatwiała zejścia. Za to widoki, gdy słońce wychodzi na chwilę zza chmur - cudowne.





Dochodzimy do Hali Jaskowej poniżej szczytu Skrzycznego. Na hali znajduje się "kamień" pamiątkowy, wystawiony przez potomków dawnych właścicieli, informujących o historii tego miejsca.





Poniżej hali znajduje się tzw. Równia, poniżej której leży miejsce naszego startu w dniu dzisiejszym: wieś Lipowa.





Ze szlaku ponad Hotelem Zimnik kontemplujemy jeszcze beskidzkie widoki..




..i kończąc wędrówkę tuż obok hotelu, wracamy na parking. Widzimy, że po nas jeszcze wielu turystów dotarło w góry, bo wychodząc stąd rano, na parkingu stały dwa rzędy samochodów, teraz tych rzędów są trzy. Doliczając samochody stojące na poboczu przystanku PKS, można policzyć, że dziś do tej spokojnej miejscowości przyjechało co najmniej 50 pojazdów ze stęsknionymi za górami turytami.



Podsumowując: wg Endomondo zrobiliśmy 19,99 km w czasie (z wliczonymi odpoczynkami) 7 godzin i 5 minut. Nie jest to rewelacyjny czas, ale za to wdychanego bez maski powietrza nikt nam nie zabierze ;) Oby czas pandemii szybko przeminął!

A na razie, tradycyjnie: 
do zobaczenia na szlaku. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz