Mała ilość ludzi (w czasie długiego weekendu, to widok tutaj raczej niecodzienny) pozwoliła nam delektować się podróżą po szynach pod sam szczyt góry Żar (761 m n.p.m.)
Musze przyznać, że praca maszynisty kolejki wygląda fascynująco. Przez okrągły rok oglądać te same 1334 metry torów, pokonać z prędkością 18 km/h 304 metry różnicy poziomów, przesiadać się z przodu do tyłu wagonika (pytanie: gdzie jest przód? to ten gdy jedziemy z dołu, czy ten, gdy zjeżdżamy z góry?). Dobrze, że widoki za oknem zmieniają się wraz z porą roku.
Jedyny "dreszczyk emocji" czeka go/nas w połowie drogi, gdy wagonik wjeżdża na mijankę. No bo co by to było, gdyby ten z przeciwnej strony się spóźnił lub przyśpieszył? ;)
Musze Was uspokoić. Do tej pory nigdy się to nie wydarzyło. Wagoniki są zsynchronizowane, jakby rytm jazdy wyznaczał im jeden mechanizm ;)
Po 5 i pół minutach dojeżdżamy do górnej stacji
Góra Żar to płaski szczyt, będący świetnym punktem widokowym na Jezioro Żywieckie, Jezioro Międzybrodzkie, Międzybrodzie Bialskie i Międzybrodzie Żywieckie oraz okoliczne szczyty Beskidu Małego, a dalej Beskidu Żywieckiego i Śląskiego.
Tuż obok radionadajnika PR i DVB-T znajduje się szeroka łąka będąca "pasem startowym" dla szybowców i paralotni.
Nam łąka posłużyła jako miejsce odpoczynku. W końcu zmęczyliśmy się pokonaniem 304 metrowego wzniesienia i to w czasie 5,5 minuty! Fakt, kolejką, ale zawsze ;)
Tak na poważnie, to skorzystaliśmy z okazji by zniechęcić się na zapas, gdyby nam kiedyś do łba strzeliło, by polecieć paralotnią. Obejrzeliśmy start, przyswoiliśmy klimat i.. wystarczy ;)
Po takich atrakcjach ruszyliśmy w dalszą drogę. Najpierw odszukaliśmy szlak (a to nie takie proste pomiędzy straganami ;)
Najpierw wzdłuż siatki ogradzającej zbiornik wodny na górze Żar, który z tej perspektywy wcale nie robi imponującego wrażenia.
Później szosą w dół (ale tylko kawałek), by szybko odbić znów w kierunku ogrodzenia drugiej co do wielkości elektrowni szczytowo-pompowej w Polsce: Porąbka-Żar.
Zapewniam wszystkich moich złośliwych "Kolegów", że ten odcinek był jak najbardziej "po płaskim" i wcale nie przypominał górskiej wędrówki. Jedyną górką był pozostawiony za plecami wał ziemny zbiornika elektrowni.
Tuż za zbiornikiem wodnym elektrowni, na odejściu szlaków wybieramy kolor czerwony i idziemy w kierunku Kiczery. Młodzież jeszcze nie marudzi, więc chyba jest OK.
Wspinając się na Kiczerę (skończyło się "po płaskim"), za plecami zostawiamy widok, po który tu tak naprawdę weszliśmy. Jedyna w Polsce podziemna elektrownia szczytowo-pompowa na górze Żar z tej perspektywy robi wrażenie! Jakby ktoś ściął szczyt góry, wydrążył i nalał wody do pełna ;)
*taki brzydki dowcip mi się przypomniał ;)
Z punktu widokowego przy skrzyżowaniu szlaku czerwonego i żółtego ruszmy na Kiczerę (827 m n.p.m.)
Na szczycie Kiczery znajduje się miejsce biwakowe z grillem. Miejsce zadbane i co ciekawe, w tym akurat dniu, przygotowane na przyjęcie biwakowiczów. Pod dachem zobaczyliśmy worek ziemniaków, pojemniki z wodą i czajnik! Nawet pełna, zakapslowana butelka browara schowała się w kącie wiaty. Aż się chce odwiedzać takie miejsca.
My też posililiśmy się schodząc w kierunku Przełęczy Isepnickiej.
Tzn. maruda się posilała, a Starzy ostatni raz podziwiali sztuczne jeziorko na szczycie góry.
Droga lajtowa, ciepło, więc wędrówka trochę nam się ślimaczyła. Oczywiście powodem były zdjęcia, a nie brak kondycji.. Nooo...
Zresztą władze gminy postanowiły zadbać o turystów i co jakiś czas organizowały miejsca biwakowe. Więc jak tu nie skorzystać.
Do Przełęczy Isepnickiej droga prowadzi w dół.. ostro w dół.. Trzeba uważać na podłoże (kamyczki potrafią usunąć się spod nóg i zrobić mała lawinę ;) ) i na zjeżdżających rowerzystów. A tych na górskich szlakach coraz więcej.
W końcu jest przełęcz. Oznakowana, tak że głowa od nadmiaru informacji boli. A może to wina niekompletnie ubranych turystek? ;) DeaDia czyta, więc niech będzie, że jednak wina kolorowych szlakowskazów. :)
W planach mieliśmy jeszcze przejście do Rezerwatu Szeroka, ale nagłe załamanie pogody zmusiło nas do zejścia zielonym szlakiem do Międzybrodzia Żywieckiego.
Po drodze trapił nas dylemat: patrzeć pod nogi na mokry asfalt, na szczyty zasnute chmurami burzowymi, czy.. do tyłu.. na wariatów zjeżdżających z góry (jedna z atrakcji serwowanych prze górę Żar)..
W końcu, po męczącej wędrówce asfaltowym szlakiem, udało nam się dotrzeć do parkingu, gdzie czekała na nas nasza Śnieżka. Młoda nawet nie była za bardzo zafochana, Starzy też zadowoleni. Należała nam się nagroda. Smaczna nagroda..
Wieczór spędzony pod namiotem przyniósł atrakcje.. krótkie, ale niezapomniane..
A po deszczu góra Żar zaserwowała nam takie widoki..
*ten brzydki dowcip to:
Warszawiak, Ślązak i Kaszub pojechali na wczasy do Egiptu. Gdy płynęli łódką, wyłowili z wody gliniany dzban z dziwną pieczęcią. Po chwili złamali tę pieczęć i z dzbana wyleciał Dżinn.
- Uwolniliście mnie, spełnię wasze trzy życzenia. Po jednym na każdego.
Kaszub:
- Ja tak kocham Kaszuby... Niech zawsze woda w jeziorach będzie czysta, ryb będzie pod dostatkiem, a turyści niech będą porządni i bogaci.
Dżinn:
- Nudnawe życzenie, ale jak chcesz. Zrobione.
Warszawiak:
- Wybuduj dookoła Warszawy ogromny mur, żeby odgrodzić moje miasto od reszty tego zacofanego kraju i żeby żadni wsiowi mi tu nie przyjeżdżali.
Dżinn:
- OK. Zrobione. Teraz ty - Dżinn zwraca się do Ślązaka.
Ślązak:
- Powiedz mi coś więcej o tym murze wokół Warszawy.
- No, otacza całe miasto, jest betonowy, wysoki na kilometr i szeroki na trzy kilometry u podstawy. Mysz się nie prześlizgnie.
Ślązak:
- Dobra. Nalej wody do pełna.
Do zobaczenia na szlaku ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz