22 września 2019

Dolina Białego - Sarnia Skała - Siklawica - Dolina Strążyska - Jaskinia Dziura 15.09.2019

Tatry 2019 część druga i niestety ostatnia.. ;(

 Na drugi dzień pobytu w Zakopanem zaplanowaliśmy trasę lajcik, spodziewając się że po pierwszodniowej wyrypie  może być nami nie najlepiej. Ale przecież nie po to pojechaliśmy w góry, żeby drugiego dnia odpoczywać np. na Krupówkach. Plany były ambitne: noclegownia - Dolina Białego - Sarnia Skała - Siklawica - Dolina Strążyska - Dolina ku Dziurze - Jaskinia Dziura i powrót pod Skocznię. Taka sobie trasa na 16 km i 6 godzin marszu z odpoczynkami. W planie była pobudka o 7:00 i wymarsz o 8:00. Ale plany swoje, a życie swoje. Obolali, ojojaliśmy swoje boleści (zgodnie z teorią, że miejsca ojojane bolą mniej), i pozbieraliśmy się z wyra dopiero po ósmej. Wszystkie zbędne rzeczy wrzuciliśmy do bagażnika samochodu i na lekko wyruszyliśmy na szlak przed godziną dziesiątą.


Na niebie nie było ani jednej chmurki, pogoda wręcz zachęcała do wymarszu. Co z tego skoro nogi stanowczo odmawiały współpracy. Czarny szlak do Dolinek zaczyna się między straganami pod skocznią! Szlakowskazy informują, że do Doliny Białego mamy tylko 20 minut marszu, a na Sarnia Skałę 2 godziny i 2 minuty ;) Zwłaszcza te dwie minuty wywołują uśmiech na naszych twarzach.



Z początku szlak biegnie między budkami z żarełkiem, omija wyciąg na Wielką Krokiew, by następnie spokojna ścieżynką prowadzić do budki Tatrzańskiego Parku narodowego w Dolinie Białego, gdzie pobiera się myto od turystów. Droga spoko.. co to dla nas..






Przy budce zapoznajemy się z szlakowskazem oraz tablica informująca, że wchodzimy na ścieżkę przyrodniczą prowadząca na Sarnią Skałę.



Szlak prowadzi z początku płasko, potem lekko pod górę wzdłuż Białego Potoku, co chwilę przekraczając kolejne mosteczki i kładki.






Woda w potoku płynie coraz szybciej, ścieżka wznosi się coraz bardzie w górę, a ja.. idę coraz wolniej. Kolana krzyczą dość! Kręgosłup obrywa przy każdym złym postawieniu stopy. I nawet końska dawka przeciwbólowych nie pomaga. Tempo spada. Oj, zamiast gonić czołówkę będę się starał dotrzymać kroku peletonowi. ;)





A DeaDia skacze jak króliczek. Wkurza po prostu :D Ale zarazem mobilizuje, by gonić króliczka (w końcu podobno o to chodzi, jak śpiewali Skaldowie:
"...ale nie płaczmy, bo
nie o to chodzi by złowić króliczka,
ale by gonić go.."


Po kilku minutach docieramy do zakratowanego balami wejścia do sztolni uranowej, wybudowanej w latach pięćdziesiątych XX wieku przez Rosjan. W tamtym czasie Dolina Białego była niedostępna dla turystów.


Dalsza trasa wygląda podobnie jak pierwszy odcinek: potok, mostek, ścieżka w górę. Plus ból.. oj jaki ból (na szlaku musiałem udawać twardego, to chociaż tutaj sobie pojęczę ;)  )





Po tym odcinku kolejny: potok, mostek, ścieżka w górę. Plus ból.. oj jaki... i tak dalej i tym podobnie.. Ale jeżeli myślicie, że trasa jest nudna, to wyjdźcie na ten szlak i zobaczcie Sami.. jest cudna..






Po drodze mijamy kolejne punkty na ścieżce edukacyjnej, az dochodzimy do punktu siódmego: Wodospady. Jesteśmy na 1070 m n.p.m. Należy nam się odpoczynek.





Skręcamy za szlakiem w prawo opuszczając ścieżkę wzdłuż potoku i wchodzimy w las. Miedzy drzewami dostrzegamy cel naszej podróży: Sarnią Skałę.




Nie możemy jednak patrzeć tylko w górę, bo pod nogami plączą się nam stwory latające. Swoją drogą ptaki w Tatrach są dziwne, za nic mają wielkie dwunożne istoty wkraczające na ich teren. Przyglądają się nam z ciekawością, wyczekując z odlotem do ostatniego momentu, gdy wyczują zagrożenie.  Jak te małe szkraby są takie odważne, to chyba nie chciałbym spotkać większych istot na szlaku.


Dochodzimy do Ścieżki nad Reglami, mając nadzieję, że teraz będzie już łatwiej. 


Nie było. Kolana i kręgosłup zaprotestowały ze zdwojoną siłą. peleton zaczął mnie wyprzedzać, a szansa na dobry czas zaczęła się szybko oddalać. 



Kolejny szlakowskaz był jak latarnia morska. Zapowiadał port. Cel za 10 minut! Jeszcze tylko jeden wysiłek! No właśnie.. wysiłek..



Dochodzimy do polany pod Sarnią Skałą. Króliczek DeaDia jednak postanowił się zlitować i szedł przed Osłem (czyli mła) jak marchewka, która zachęcała do zrobienia jeszcze kroku.. jeszcze kroku.. jeszcze.. (i nie pytajcie, jak nazywa się ta marchewka, która kręciła mi przed oczami i zachęcała do wysiłku..)



Patrzę na zegarek i.. jestem o czasie.. równe 2 godziny! Czyli gdyby nie spowolnienie bólem moglibyśmy zrobić te trasę dużo szybciej niż sugerują szlakowskazy..
Ponieważ przed nami tworzy się mały zator - musimy na wąskiej ścieżce przepuścić turystów schodzących ze szczytu, mamy czas by podziwiać widoki. 




W końcu osiągamy szczyt Sarniej Skały (1377 m n.p.m.)



Sarnia Skała, to jak twierdzą przewodniki, to najlepsze miejsce w Tatrach skąd można podziwiać Śpiącego Rycerza. I wierzcie mi: tak jest naprawdę. Giewont z tej perspektywy ukazuje się w całej swej dostojnej postaci. I mimo, że wyludniony (po ostatnich tragicznych, sierpniowych wypadkach związanych z burzą), wydaje się być jeszcze bardziej intrygujący dla potencjalnych zdobywców. (Nota bene nie jest aż tak pusty, bo tuż pod krzyżem udaje nam się dostrzec - prawdopodobnie - ekipę taterników remontujących szlak).


Panoramy z Sarniej zachwycają. I ta w kierunku gór..





.. i tak w kierunku Zakopanego..




Na szczycie nareszcie możemy odpocząć i zjeść obiadek. Zresztą nie tylko my. Sarnia Skała to chyba najpopularniejszy szczyt w tej części Tatr i przy takiej pogodzie zapełnia się dosyć szybko.




Godzinka odpoczynku pomaga zregenerować siły na tyle, by dalsza droga przebiegała bardziej komfortowo niż szlak w górę. Idziemy Na Polanę Strążyską i w kierunku wodospadu Siklawica.




Żegnamy się z Sarnią Skałą..




.. i dochodzimy do Polany Strążyskiej, skąd mamy tylko kilka minut do Wodospadu Siklawica (1129 m n.p.m.).




Za Wikipedią: Wodospad pod północną ścianą Giewontu. Opada z dwóch prawie pionowo nachylonych ścian (pod kątem 80°).Łączna wysokość wodospadu wynosi 23 metry (wysokość ściany dolnej wynosi 13 m, a ściany górnej 10 m). Pomiędzy górną i dolną jego częścią istnieje skalna półka, w której w skale wymyte zostało siłą uderzenia wody. 




Wodospad, jak widać, jest tłumnie odwiedzany przez turystów, zwłaszcza tych idących od strony Doliny Strążyskiej. My wyruszamy dokładnie w tym kierunku. Najpierw odwiedzamy znaną nam już Polanę Strążyską, skąd mamy nie zapomniany widok na Giewont.




Mijamy szałasy pasterskie i skałkę zwaną Sfinksem.




Następnie szlak prowadzi nas wygodną ceprostradą do Skały Jelinka..




 ..by w końcu doprowadzić nas do wyjścia z Doli Strążyskiej, obok budki TPN.






 Jest przed 16, a pobór opłat jest nieczynny! Pozwala to małemu tłumowi turystów wejść bezpłatnie do TPN ;) Zawsze to piątka w kieszeni, choć piwo (tzw. rzemieślnicze) na Polanie Strążyskiej kosztuje 14 zeta, a puszka 0,33 coli całe 6!

Z węzła szlaków dowiadujemy się, że już za chwilę będziemy przy wejściu do Doliny ku Dziurze, która jest ostatnim etapem naszej wędrówki.



Wędrujemy teraz typowo "po płaskim" dając odpocząć zmęczonym nóżkom, po dwóch dniach wysiłku.




Dochodzimy do skrzyżowania szlaków i.. wchodzimy w ciemność..



.. dosłownie w ciemność.. szlak pnie się w górę (znowu ;( ) pośród drzew, które zaciemniają ścieżkę..





W końcu, po kilkunastu minutach marszu, dostrzegamy nad ścieżką skałę, w której znajduje się nasz cel: Jaskinia Dziura (1048 m n.p.m.).





Przed jaskinią spotykamy dwie osoby, które potwierdzają to czego się spodziewam: w jaskini jest ciemno i ślisko od nagromadzonych tam liści. Mamy latarki (niestety okazuje się, że trochę słabe) i chęć zejścia do samego dna (ok. 15 metrów poniżej wejścia).





W suficie jaskini widać otwór, przez który wpada trochę światła, oświetlając nieznacznie jej górny poziom.





Aby zejść na sam dół należy stąpać bardzo ostrożnie w ciemności. Jest ślisko i momentami stromo.





Jeszcze tylko krótka sesja w środku (krótka, bo chłodno i późno)..




i wracamy, tam skąd przyszliśmy.. do wejścia do Doliny ku dziurze. Stamtąd Drogą pod Reglami..



..obok Wodospadu Spadowiec..


..wracamy do Doliny Białego, skąd znanym nam już szlakiem docieramy do miejsca zaparkowania samochodu..


Pomimo zmęczenia wczorajszą trasą, pomimo uciążliwości dzisiejszej wędrówki, udało nam się wykręcić całkiem niezły czas: 7 i pół godziny razem z odpoczynkami (a przeszliśmy 18,17 km).
Brawo my!

Teraz pozostało nam tylko wsiąść do samochodu i wrócić do domu. 
Za oknem zostawiamy tatry i zmierzamy w kierunku Królowej Beskidów.



Bo góry to choroba.. przyjemna choroba..

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz