25 czerwca 2020

Błoto na Błatniej - 12.06.2020 r.

Nałóż czapkę TURYSTO ;), TURYSTO nałóż czapkę,
Kiedy wicher wieje, gdy pogoda w kratkę,
Uszka się przeziębią, kark zlodowacieje,
Resztki myśli z mózgu wiaterek przewieje...
(Big Cyc z drobnymi poprawkami ;)  )

Połowa czerwca, a pogoda w kratkę! Nie dosyć, że pada, to jeszcze zimnem dmucha..
Ale nic to. Po Bożym Ciele trzeba było wykorzystać wolny dzień i wyskoczyć w góry. Tym bardziej, że pokazało się małe okno pogodowe.. Gdyby jednak pogoda się popsuła postanowiliśmy zaplanować pętlę z możliwością skrócenia do pętelki..
Nasz wybór padł na Błatnią, zwaną również Błotnym lub Górą Błotną. Takie odpowiednio nazwane miejsce na bieżącą pogodę..
Z domu wyjeżdżamy o 7 rano, by na miejscu startu zameldować się tuż po 8. To chyba będzie najwcześniej zaczęta trasa w naszej karierze ;)
Pętle zaczynamy w Brennej, zostawiając pojazd mechaniczny na parkingu przy kościele.

Początek czarnego szlaku prowadzi nas kilkadziesiąt metrów główną ulicą, by tuż za Urzędem Gminy skręcić w kierunku stoku Błatni, łącząc się po drodze ze szlakiem zielonym.






Pierwszy odcinek (taki nie za długi - w sam raz na rozchodzenie), do ostatnich domostw Brennej to nielubiany przez nas asfalt i płyty betonowe ulicy Jastrzębiec.





Na końcu ulicy skręcamy w las, wchodząc na typowy beskidzki szlak. Ścieżka raz pnie się ostro w górę, by po chwili prowadzić nas kawałek po płaskim.





Szlaki w Beskidach są całkiem nieźle oznakowane, czasem jednak oprócz szlakowskazów lub namalowanych znaków dostrzec można ślady bytności "turystów".. nawet z naszego rodzinnego miasta..



Po około półgodzinnej wędrówce czarny szlak łączy się z zielonym i prowadzi nas w kierunku Polany Szarówka.






Polanę Szarówka łatwo rozpoznać po dwóch stojących na niej kapliczkach z przełomu XIX i XX wieku: św. Floriana i Matki Boskiej Różańcowej. To pozostałość po domostwach, jakie znajdowały się na zboczach Wielkiej Cisowej (878 m n.p.m.).








Idąc z Polany Szarówka trawersujemy szczyt Wielkiej Cisowej, wychodząc na równinę pod szczytem Błatniej, gdzie rozłożyło się Ranczo Błatnia (952 m n.p.m.)









Ranczo Błatnia to gospodarstwo agroturystyczne, które otwiera swoje przyjazne progi dla turystów i wędrowców. Składa się z kilku zabudowań, a każdy z nich zachęca do odwiedzenia tego miejsca.










Pomimo tego, że inni turyści pchają się w kierunku schroniska (tylko kilka minut wędrówki od tego miejsca), my postanawiamy rozłożyć się na posiłek na Ranczu. I był to, jak się okaże, strzał w 10. Czysto, schludnie, ceny przystępne (piwo tańsze niż w schronisku!), darmowe toalety o standardzie hotelowym, możliwość płacenia kartą.. Czegóż chcieć więcej od takiego miejsca na szlaku.






Pomimo chłodu wybieramy miejsce na zewnątrz w towarzystwie jednookiego kotka, by spożyć posiłek i napoić się przed dalszą drogą.





Po posiłku (jak zwykle obfitym, dającym energię na dalszą drogę) ruszamy w kierunku Schroniska PTTK na Błatniej (893 m n.p.m.).






Schronisko wygląda niestety mało przyjaźnie. Pusta sala, długie czekanie na obsługę (obcojęzyczną, zza wschodniej granicy), tylko po to by dostać pieczątkę w książeczce, mały wybór napoi i posiłków.. Trochę to zniechęca turystów. No i płatne toalety z dzieciakiem "na bramce" ;) .. Ziemia w porównaniu z Niebem Rancza Błatnia. Sytuację trochę ratuje bufet na zewnątrz, serwujący kiełbasę z grilla i piwo lane.









Po zdobyciu pieczątek w książeczce GOT obchodzimy schronisku i kierujemy się żółtym szlakiem w kierunku szczytu Błatniej (917 m n.p.m.). Trzeba trochę uważać, bo na rozwidleniu żółty szlak prowadzi w prawo (na szczyt) i lewo (wraz ze szlakiem niebieskim w kierunku Przełęczy Przykra).








Po kilku minutach wędrówki po błocie (nazwa zobowiązuje ;)  ) zdobywamy szczyt Błatniej (917 m n.p.m.) z charakterystycznym kopcem-silosem.








Ze szczytu Błatniej rozciąga się panorama 360 stopni na okoliczne pasma górskie Beskidu Śląskiego, Żywieckiego i Śląsko-Morawskiego. Przy dobrej pogodzie widać Małą Fatrę. No właśnie.. przy dobrej pogodzie..




Z Błatniej, łagodnym z początku szlakiem, ruszamy w kierunku Stołowa (1035 m n.p.m.).









Pogoda zaczyna się poprawiać, a my mamy czas na podziwianie "okoliczności przyrody".





Po kilkuset metrach zaczyna się podejście pod Trzy Kopce (1082 m n.p.m.)









To kolejne miejsce na naszej trasie, skąd rozciąga się panorama okolicznych szczytów (my zwracamy uwagę na nasze "ukochane" Skrzyczne ;)  ). Jak widać służby leśne też przyłożyły do tego rękę.








Tuż za Trzema Kopcami, za rozwidleniem szlaków zaczyna się strome podejście na Klimczok (1117 m n.p.m.).





Tu czeka nas miła niespodzianka. Od czasu naszej ostatniej wizyty ktoś postanowił wyposażyć szczyt Klimczoka w pieczątkę potwierdzającą jego zdobycie. Oby jak najdłużej tam była (pamiętamy, że pieczątka - i sama chatka - z Chatki na Gorycznej Skałce szybko "zniknęła").



Schodzimy ze szczytu w kierunku Schroniska PTTK na Klimczoku, zahaczając po drodze o resztki Chatki na Gorycznej Skałce i skalne "ogródki" wokół niej.









Przed nami droga w dół na Siodło pod Klimczokiem (1042 m n.p.m.)




O ileż łatwiej schodzi się po trawie niż po śniegu ;) Zresztą porównajcie sami z filmikiem z 30.03.2019 r.;)


Z Siodła pniemy się do Schroniska PTTK na Klimczoku (1052 m n.p.m.), obserwując tłumy turystów przed nami i ślady pandemii koronawirusa pod stopami..





Schronisko jest oblężone. To zasługa pięknej pogody, jaka nam się zrobiła, oraz długiego weekendu. Do okienka sprzedającego posiłki i napoje trzeba czekać około 20 minut! Reżim sanitarny czasów pandemii jest tu traktowany z przymrużeniem oka. Niestety, takie mamy czasy..



O miejscu przy ławach na zewnątrz schroniska można tylko pomarzyć, tym bardziej jestem zaskoczony, gdy DeaDia zajmuje nam lożę honorową na wprost Schroniska: huśtawkę! Jesteśmy Królami chillout'u! Nawet Vader się załapał na luksusowe miejsce odpoczynku.








Po szamanku i odpoczynku schodzimy w kierunku Siodła pod Klimczokiem, gdzie wybieramy czerwony szlak w kierunku Chaty Wuja Toma. Po drodze towarzyszy nam "nasze" Skrzyczne. Czyżby nadal nas wołało do siebie?





Wydawało nam się, że wybraliśmy szlak czerwony w kierunku Przełęczy Karkoszczonka i Chaty Wuja Toma, ale.. możemy się mylić.. Życie nauczyło nas, że ze szlakowskazami i nawigacją w samochodzie się nie dyskutuje.. zawsze wie lepiej ;)




Pół godziny ostro w dół mija nam w.. pół godziny ;) czyli szybko..




Wychodzimy na Przełęcz Karkoszczonka (729 m n.p.m.) i pokonujemy ostatnie metry do schroniska, gdzie na "progu" wita nas św. Jakub.





Od ostatniego razu czyli października 2018 r. tęskniliśmy za tym przytuliskiem i piwem rzemieślniczym, które tutaj serwują.









Tym razem, oprócz piwa ujmuje, nas dodatkowo napis powitalny:


Grzechem byłoby z niego nie skorzystać ;)


Zostajemy tu dłuższą chwilę, przeczekując kilka kropel deszczu i czekając na tęczę. Niestety nie było nam dane jej zobaczyć, a szkoda. Udało się za to sprawdzić wskazania "chińczyka". Kompas mniej więcej pokazuje kierunek północny, a wysokościomierz myli się tylko o kilka metrów. O dzięki Ci św. Jakubie, patronie pielgrzymów. Przynajmniej DeaDia nie będzie marudzić, że to kolejny zakup-fanaberia. Teraz mogę twierdzić, że jest mi niezbędny i pomocny w czasie górskich wędrówek :D



Wracamy na Przełęcz Karkoszczonka, by żółtym szlakiem zmierzać w kierunku końca wycieczki. 




Po drodze mijamy ostatnie tablice informacyjne <<Ścieżki przyrodniczo-leśnej "Brenna Bukowa - Karkoszczonka">>..




.. i wkraczamy na asfaltowy szlak (tradycyjne brrrrr....)


Napotykamy kolejną kapliczkę, z przyklejoną istotna informacją: "PROSIMY NIE ZASŁANIAĆ FIGURKI M.B. FATIMSKIEJ ŚWIĄTKAMI, ZNICZAMI, KWIATAMI ITP." pamiętacie "tłum i chaos" w kapliczce św. Floriana na Polanie Szarówka? Widocznie tu ktoś chciał tego uniknąć ;)




Ostatnie metry szlaku prowadzą nas do przystanku - pętli autobusowej w Brennej Bukowej.





Gdy od wiaty dzieli nas kilkanaście metrów podjeżdża autobus Wis-Pol'u. Czyżbyśmy mieli szczęście i do Centrum Brennej dojedziemy z fasonem? Guzik z pętelką. Chociaż pan kierowca widzi turystów zmierzających w kierunku przystanku (nie tylko nas) z fasonem podjeżdża na przystanek, zawraca i bez otwierania drzwi rusza w drogę powrotną. Okazuje się, że był spóźniony o ok. 10 minut. Widocznie minuta, jaką musiałby na nas poczeka, zniszczyłaby mu rozkład jazdy do cna. ;(



Pozostaje nam wracać z buta asfaltem, jak ubiegłą sobotę. Dystans też podobny.. prawie 4 km..
Tym razem jesteśmy jednak "mądrzejsi po szkodzie". W plecach mamy odpowiednie obuwie na takie podłoże, więc tym razem powrót nie jest tak uciążliwy jak ostatnio. 


Ustawiona przy drodze, żegna nas kapliczka z ciekawą płaskorzeźbą św. Józefa Robotnika.


Po 9 godzinach i 19 minutach, po przejściu wg Endomondo 25,05 km zamykamy pętlę z Brennej do Brennej. 
Reset zaliczony..
Nagroda zdobyta (jaka? to się niedługo okaże)..
Teraz tylko jeszcze kilka Nepomuków odwiedzonych po drodze (i jeden Florian;) ) i do domu..

Do zobaczenia na szlaku!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz