Jako początek szlaku wybraliśmy miejscowość Złatną, a konkretnie miejsce parkingowe przy kaplicy p.w. Matki Boskiej Częstochowskiej z 1938 r.
Chociaż było dopiero przed 9 rano, parking był już prawie zapełniony, a kolejne samochody podjeżdżały jeden za drugim.
Spodziewając się oblężenia na szlaku szybko zmieniamy obuwie na górskie, chwilę kręcimy się po okolicy i ruszamy przez mostek na niebieski szlak.
Tradycyjnie DeaDia musiała zacząć od selfie. To taka dobra wróżba na drogę, która nas czeka ;)
Przekraczamy potok Bystra, który bystro płynie przez Złatną i wzdłuż jego dopływu o "wdzięcznej" nazwie Straceniec wędrujemy naszym "ukochanym" asfaltem w górę szlaku.
Po ostatnich dniach niepogody dziś zapowiada się patelnia. Asfalt zaczyna się nagrzewać i tylko lekki wiaterek przynosi odrobinę chłodu znad szumiącej wzdłuż szosy wody.
Po drodze znajdujemy oznaki bytności człowieka na tych terenach, przypominające nam, że żyjemy w czasach pandemii. Szkoda, że niektórzy w ten sposób zaznaczają swoją obecność w górach (i nie tylko).
Asfalt powoli staje się nudny. W dodatku końca nie widać. I tylko szum strumyka urozmaica nam monotonie drogi.
Nareszcie wchodzimy w las, choć może słowo las to zbyt dużo powiedziane, bo nawierzchnia jak na razie ta sama. Tyle, że robi się chłodniej i bardziej zielono.
Co chwilę natrafiamy na zapory i kaskady regulujące potok Straceniec, płynący zboczami góry Straceniec (993 m n.p.m.), przez przysiółek Straceniec. To tak, żeby było łatwiej zapamiętać ;)
W końcu szlak skręca i zaczyna piąć się w górę leśną ścieżką
Wbrew naszym obawom nie spotykamy po drodze wielu turystów. Właściwie ciągle idziemy sami. Turyści z parkingu w Złatnej widocznie wybrali niebieski szlak prowadzący do Schroniska PTTK na Hali Lipowskiej. Za to my natrafiamy na "żółto-czarnego smoka zrodzonego w ogniu góry" - salamandrę plamistą.
Przed nami coraz większa stromizna, która zapowiada, że zbliżamy się do celu naszej wędrówki: Hali Krawcula.
W końcu jest!. Zza pagórka wyłania się charakterystyczny kształt karpackich bacówek.
Bacówka na Krawcowym Wierchu (1041 m n.p.m.), ulokowana na Hali Krawcula, powstała w latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku ;) z inicjatywy działaczy PTTK skupionych wokół Edwarda Moskały – pomysłodawcy budowy sieci bacówek na terenie Polskich Karpat. O ich historii przypomina książeczka "Bacówki Edwarda Moskały", w której można zbierać pieczątki z odwiedzonych bacówek. Ma być podobno dostępna we wszystkich karpackich bacówkach, mnie jednak do tej pory nie udało jej się nabyć.
Przy bacówce organizujemy sobie odpoczynek połączony z konsumpcją. W dobie koronawirusa stoły i ławy ustawione są w znacznej odległości od siebie a bufet w bacówce działa tylko jako okienko ze sprzedażą na wynos. Ale podstawowe, niezbędne artykuły do spożycia (czyli złociste trunki), są dostępne.
Hala Krawcula jest ogromna, może pomieścić naprawdę setki gości, dlatego tłum spod okienka sprzedaży niknie na zielonych przestrzeniach wokół bacówki. Dzięki temu wypoczynek może stać się przyjemnością (no może stałby się, gdyby nie "kaszojady" chcące całemu światu oznajmić, że biorą ten teren w posiadanie, przy całkowitej bierności swoich rodzicieli).
Przy Bacówce ma swój początek "160 km widokowych tras wokół Krawcowego Wierchu". To ciekawa i chyba rzadko spotykana forma przybliżenia turystyki po nieoznakowanych trasach.
Więcej na ten temat można się dowiedzieć zapoznając się z tablicą informacyjną oraz z informacjami na stronie Bacówki.
Nad bacówką, na stokach Krawców Wierchu wznosi się krzyż upamiętniający Sługę Bożego Jana Pawła II, a na okolicznych ścieżkach napotkać można stacje Drogi Krzyżowej.
Spod krzyża rozciąga się wspaniała panorama na Beskid Śląski i Żywiecki.
Wchodzimy na szczyt Krawców Wierchu (1080 m n.p.m.) i wzdłuż granicy, starając się jej nie przekroczyć (kwarantanna! ;) ), kierujemy się w kierunku Grubej Buczyny. Na granicznym szlaku będą nam towarzyszyły fioletowe znaki jednej z tras prowadzącej wokół Krawców Wierchu.
Po drodze napotykamy punkt widokowy na Małą Fatrę. DeaDia nie byłaby sobą, gdyby nie wlazła głąb obcego terytorium i nie zrobiła zdjęć. No bo przecież tam dalej jest lepszy widok ;) Dobrze, że polski telekom nie przysłał tym razem ostrzeżenia o naruszeniu linii granicznej ;)
Odcinek "po płaskim" kończy się krótkim, lecz stromym podejściem pod najwyższy, zdobyty tego dnia szczyt Grubej Buczyny (1132 m n.p.m.).
Od tego miejsca szlak prowadzi już tylko w dół, oferując po drodze wspaniałe widoki. Pogoda naprawdę nas rozpieszczała, a przejrzystość powietrza pozwalała zapuścić żurawia w odległe krainy. Brak smogu, to chyba jedyna zaleta panującej nam "korony".
Docieramy do Wielkiego Gronia (1075 m n.p.m.), gdzie szlak gwałtownie skręca o 90 stopni w kierunku Przełęczy Bory Orawskie.
Na przeszkodzie spokojnej wędrówce stają coraz częściej powalone drzewa lub podtopiona ścieżka.
Nie przeszkadza to jednak górskim rowerzystom, których spotykamy na szlaku. Ułatwieniem dla ich wysiłku, a przydatne dla naszej wędrówki, są poukładane ścieżki z drewnianych bali. Wędrówka po nich dostarcza niezapomnianych wrażeń, zwłaszcza w momentach, gdy pod ciężarem wędrowca zapadają się w błoto. A możecie mi wierzyć, że mam odpowiednią wagę, by się zapaść (ze wstydu ;) ).
.. i docieramy do Przełęczy Bory Orawskie (953 m n.p.m.). Tu zmieniamy szlak na żółty, a później czarny, by dotrzeć do Złatnej Huty.
Początek szlaku wywołuje nasze zdziwienie. Na krótkim odcinku śliska ścieżka opada gwałtownie pod ostrym kątem. Dobrze, że jest się czego chwycić, choć i tak trzeba bardzo kontrolować schodzenie.
Po chwili trasa staje się normalna, czyli wiatrołomy, błoto i płasko :D
Tak docieramy do potoku Bystra, na którym komuś chciało się wybudować mostek kilkanaście metrów od prostego szlaku. Tak jakby nie można było zrobić tego "po prostej" ;) tylko jak w górach.. nadłóż drogi.. ;) (to oczywiście ironia!!!!!!).
DeaDia zbadała możliwości przejścia przez potoczek, ale posłuchała rady mądrzejszego (czyli mła!) i wybrała drogę klasyczną.
Ja jakoś nie mogłem ze sobą dojść do konsensusu i..
Dochodzimy do krzyżówki szlaków w Lesie Złotnickim, skąd w większym towarzystwie turystów schodzących z Hali Lipowskiej kierujemy się do Złatnej Huty.
Po drodze napotykamy kolejne stacje Drogi Krzyżowej, znanej nam już ze szczytu Krawców Wierchu.
Kolejny raz przekraczamy Bystrą, tym razem płynącą szeroko i leniwie.. no prawie leniwie..
.. i wychodzimy na asfaltowy szlak, przy którym mijamy co?.. ano stacje Drogi Krzyżowej i tablice informacyjne nt. szlaku papieskiego.
Czarny szlak kończy się przy ruinach pieca hutniczego - pozostałości po dawnej hucie szkła, których byłem bardzo ciekaw..
Cóż.. drobne rozczarowanie, ale przynajmniej atrakcja została zaliczona..
Ze Złatnej Huty do parkingu w Złatniej, skąd zaczynaliśmy wędrówkę zostało nam już tylko ok. 4 km asfaltu. Masakrycznie długie to były 4 kilometry.
W końcu zamykamy dzisiejsza pętlę i może powoli wracać do domu. Powoli, bo po drodze zahaczymy jeszcze o leśniczówkę habsburskiego zarządu lasów z XIX w. będąca punktem na Szlaku Architektury Drewnianej, cmentarz w Rajczy z kwaterą Legionistów zmarłych po 1918 roku w czasie leczenia w tamtejszym szpitalu i kilka okolicznych Nepomuków ;)
Do zobaczenia na szlaku..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz