Co to za drużyna? W teleexpresowym skrócie, to pozytywnie zakręceni młodzi (wszyscy :D ) ludzie:
DeaDie, Beatę i Młodą już znacie. Do tej paczki sarenek doszlusowały: Starsza, Ula i Justyna. Faceci to: Krzysiu-Misiu, Krystian-Legionista i Paweł. Do kompletu proszę dopisać "mła" i tak mamy wspomnianą Dziesiątkę.
Zdjęcie pamiątkowe ekipy z Magurki.
Od lewej stoją: Krzysiu-Misiu, DeaDia, Mła..
Poniżej: Młoda, Starsza, Paweł, Beata, Ula, Justyna i Krystian-Legionista.
Ale zacznijmy od początku, bo każda opowieść musi mieć swój początek, rozwinięcie i koniec.
Każda opowieść powinna też uczyć i bawić. Ta ma przede wszystkim bawić ;)
Spiritus movens (jak to ładnie brzmi w tym przypadku) był Krzysio-Misio (drodzy Czytający, jeżeli będzie to ostatni wpis na blogu to znaczy, że nie przeżyłem tej ksywy :D ). Krzysio bywa częstym gościem stumilowych lasów, które penetruje w poszukiwaniu przeżycia kolejnej prepperskiej przygody. Jeżeli więc w najbliższej przyszłości zagrozi nam apokalipsa zombi, proponuje odszukać Krzysia. Z nim będziecie bezpieczni.
Krzysio pozytywnie odpowiedział na moją propozycję wspólnej wyprawy w góry. Warunkiem było, aby trasa wiodła "po płaskim" i nie była za długa, bo Krzysio-Misio nie lubi się męczyć i z góry uprzedza, że jest szansa iż zalegnie w pierwszym napotkanym schronisku oczekując na mój powrót ze szlaku. Tu złamię chronologie wydarzeń i powiem Wam, że już nigdy nie dam się nabrać na takie męskie biadolenie przed wyruszeniem na szlak. Bo gonienie Misia po Beskidzie Małym wcale najprzyjemniejsze nie jest! :)
Wróćmy na naszą "linię czasu". Aby zadowolić Krzysia wybrałem prostą trasę z Wilkowic do Chatki pod Rogaczem (tam Krzysio mógł zalec po raz pierwszy), później do Schroniska na Magurce (gdyby mu sił stało, mógł tam rozłożyć kolejne leże). Kto miałby siły (Krzysio miał!) poszedłby na Czupel. Trasa powrotu miała być zmodyfikowana pod kątem tego, gdzie była gawra Misia. Okazało się, że zrobiliśmy plan max!, czyli wróciliśmy przez Smoczą Jamę i Skałę Czarownic.
Nie wierzcie Misiom (tak samo jak informatykom!). Nigdy Wam prawdy nie powiedzą, a ich opowieści zawsze dzielcie przez dwa albo i trzy. A i tak wynik będzie daleki od prawdy!
Do ekipy doszlusował młody żonkoś Krystian, nazwany ze względu na posiadane nakrycie głowy Legionistą (wolę to wytłumaczyć, zanim ktoś pomyśli, że Krystian jest fanem pewnej drużyny piłkarskiej). Zapowiadał się całkiem miły "męski wypad".
Zapowiadał.. Ponieważ jesteśmy mądrymi i odpowiedzialnymi facetami, szybko zrobiliśmy bilans plusów dodatnich i ujemnych takiej eskapady, i wyszło nam, że lepiej zabrać ze sobą nasze Panie, niż tłumaczyć się jak było. A że razem z Paniami ekipę wzmocniło kilka kolejnych osób, to uformowała się nasza Dziesiątka.
Dzień przed wyjazdem oczywiście w domu musiało dojść do krótkiego spięcia na linii DeaDia -Młoda. Usłyszeliśmy kolejną zwrotkę o tym, że Ona nie lubi gór, że to głupie, że męczy.. itp. Dłuższa wymiana zdań plus interwencja Starszej Siostry spowodowała, że jednak Młoda łaskawie wzięła udział w wycieczce.
Po drodze miała miejsce wymiana zdań na messengerze, która uświadomiła nam, że będzie wesoło na trasie:
- DeaDia (zatroskana): A wy gdzie?
- Krzysio-Misio: W samochodzie.
Mapy Googla i użytkownicy Beskidomaniaków polecali jako parking w Wilkowicach miejsce przy restauracji-pizzerii przy ulicy Żywieckiej. Po przybyciu na miejsce (w odstępie kilku minut!) okazało się, że tablice na parkingu informują o zakazie parkowania dla nie-klientów, karze odholowania ich pojazdów, a także cenie za godzinę parkingu - 20 zł! Aby nie narażać się na niespodziankę, że gdy wrócimy ze szlaku nie zastaniemy naszych samochodów, poszedłem zasięgnąć języka wśród tubylców. Już pierwsza napotkana Mieszkanka Wilkowic okazała się skarbnicą wiedzy i.. znajomą proboszcza. Od Niej dowiedziałem się, że najlepszy i w dodatku bezpłatny parking, z którego nikt nas nie przegoni, jest koło Kościoła pw. św. Michała Archanioła.
Przeparkowaliśmy samochody, skorzystaliśmy z otwartej! i bezpłatnej! toalety i ok. 9:45 ruszyliśmy na szlak.
Aby wyjść na czarny szlak musieliśmy wrócić do ulicy Żywieckiej.
Idąc za znakami wzdłuż głównej arterii Wilkowic minęliśmy parking, którego nie polecamy i doszliśmy uliczki, gdzie szlak skręca tu górom.
Tu czekały nas pierwsze okoliczności przyrody: fauna (ujadająca w wielu gatunkach i egzemplarzach) i flora (cicha i spokojna).
Za naszymi plecami zostały wspaniałe panoramy Beskidu Żywieckiego i Śląskiego.
Po kilkudziesięciu metrach pierwszy postój. Młody Żonkoś, szumnie pozujący na twardziela jak na Legionistę przystało, postanowił skorzystać z profesjonalnej Pomocy Medycznej. Czyżby to była zapowiedź, że Dziesiątka będzie się wykruszała na szlaku? Pomoc Medyczna jednak dała radę i dzięki tajemniczym specyfikom, a kto wie czy i nie miksturom, postawiła naszego Krystianka na nogi.. a dokładnie na stopy..
Początek szlaku, tak jak zapowiadałem, był po płaskim. Żadnych większych kamieni, korzeni, występów, parowów, skał itp. itd. A że było pod górę przez lasek.. ale po płaskim! Więc skąd to zdziwienie Dziesiątki? :D
Na szlaku, co rusz, znajdowaliśmy kolejne przykłady fauny (ratowanej przez Beatę od pewniej a niechybnej śmierci pod nogami wędrujących turystów) i flory.
Chociaż każdy idzie swoim tempem, nie tracimy się z zasięgu wzroku. Tym bardziej, że na całej trasie towarzyszą nam żarty i dobry humor.
Nawet wtedy, gdy Krzysio-Misio kruszył pod stopami kamienie (taki z niego Waligóra i Wyrwidąb w jednym), gdy Beata ratowała kolejną księżniczkę przemienioną w Żabkę (chętnych do całowania nie było), gdy Młoda zadawała swoje standardowe pytanie: "daleko jeszcze?", a dziesiątka patrzyła na mnie z nienawiścią w oczach, że "nie jest po płaskim!"
Ponieważ droga była dosyć stroma, grupa musiała od czasu do czasu odpocząć, ale po chwili odpoczynku dziarsko kroczyła dalej.
W końcu trafiamy na szlakowskaz, wg którego do Schroniska Studenckiego "Chatka na Rogaczu" mamy 3 minuty.
Wychodzimy z lasku na polanę i widzimy Chatkę. A przed nią zaparkowane motory (czyt. motocykle).
Okaże się za chwilę, że w Chatce odbywa się zamknięta impreza motocyklistów. A to oznacza, że nie możemy liczyć nawet na kufelek piwa.
Przemiły Chatkowy pozwala mi wejść do środka i zrobić kilka zdjęć wnętrz "na bloga", a także przybić całkiem fajne pieczątki.
Niedaleko Chatki jest WC-ecićk z intrygującymi oznakowaniami.
Odpoczywamy chwilę na werandzie, robimy kilka zdjęć panoramy Beskidów, odczytujemy "pień informacyjny" i szykujemy się do wyjścia w dalszą drogę. Nikt (pomimo szumnych zapowiedzi, że nie dadzą rady) nie zostaje!
Spoglądamy na szlakowskaz i już wiemy: do Schroniska PTTK na Magurce mamy trzy kwadranse wędrowania szlakiem czarnym.
Za Chatką, a przed wejściem na szlak, zauważamy kamień z przymocowanymi kawałkami skał. Czyżby Krzysio-Misio/Waligóra był tu już wcześniej i tak oto miejscowi ostrzegają o jego obecności?
W pewnym momencie, niedaleko chatki czarny szlak łączy się z czerwonym i dalej wiedzie nas pod górę (i nadal po płaskim) leśnymi dróżkami..
.. od czasu do czasu wychodząc na polanki pełne jagód. Cześć grupy idzie dalej, ale największe głodomory postanawiają się posilić chociaż tym skromnym posiłkiem.
Kolejny kawałek lasu, kolejna polana, kolejny las i.. Rogacz (828 m n.p.m.) zdobyty!
Z Rogacza na Magurkę droga nie jest już taka stroma. Z nosem przy ziemi, w prawie 30-stopniowym upale, oglądamy co też natura nam dała.
Podziwiamy panoramę Żywca..
.. i zastanawiamy się, jakie wydarzenie upamiętnia to miejsce przy szlaku.
Do czerwono-czarnego szlaku dołącza żółty. To znak, że jesteśmy w połowie drogi do Schroniska.
Grupa troszeczkę nam się rozciągnęła, ale to nie przeszkadzało nam w werbalnej komunikacji.
Przykład?
Ja do Legionisty, który od pewnego czasu prowadzi peleton jak rasowy leader: Chyba mosz dziś Sprechstunde do łażenia.
Krystian: że co?
Krzysio-Misio (w roli Google translatora): Że szybko zapierda... ;)
Ale zanim dojdziemy na szczyt Magurki i do Schroniska PTTK na Magurce zatrzymujemy się kilkanaście metrów pod szczytem w Chacie na Magurce.
Miejsce naprawdę klimatyczne, i chociaż nie można płacić kartą, to mile zaskakuje cenami (oryginalny czeski Velkopopovický Kozel tylko za 5 zeta!). Miejsce biwakowe, ławeczki czy zwierzęta domowe na wyciągniecie ręki powodują, że postanawiamy zjeść tu nasz przytachany z domu posiłek (a przynajmniej ci, którzy go przytachali ze sobą).
Robimy pamiątkowe zdjęcie całej ekipy (macie je na początku posta), a niektórzy dodatkowo starają się strzelić sobie selfie z koniem. I dziwią się, że koń nie chce współpracować, pozą swą wyrażając swoje zdanie o nagabujących go turystach. Tak to już jest, jak mieszczuch (choć preppers) wyrwie się na łono przyrody i zobaczy coś innego niż konie mechaniczne :D (na usprawiedliwienie Kolegi: innym też koń pokazał.. ogon :D ).
Po posiłku, piwku i kilkunastominutowym popasie idziemy w kierunku Schroniska PTTK na Magurce. Droga zajmuje nam kilka minut (może nawet mniej niż 5).
Jak stwierdza Krzysio Maruda Który Miał Odpaść Na Pierwszym Odcinku Szlaku,coraz bardziej mu się to podoba: po pierwszym piwie od schroniska do schroniska jest coraz bliżej.. na piwo :D
Schronisko (trzecie z kolei w tym miejscu) wybudowano w 1913 r. na sporej polanie, na szczycie Magurki Wilkowickiej.
Zanim jednak dojdziemy do Schroniska, po lewej stronie mijamy budynek z obrazem Matki Boskiej Nieustającej Pomocy, a zaraz za nim drzewo z kapliczką symbolizującą IV część Różańca - Tajemnicę Chwalebną - Ukoronowanie NMP (choć wg KK powinno być: Tajemnica 5 Chwalebna - Ukoronowanie Najświętszej Maryji Panny na Królową Nieba i Ziemi).
Schronisko PTTK na Magurce mieści się na wysokości 909 m n.pm. o czym informuje znak z nazwą szczytu, pieczątka w schronisku oraz mapy.
Czemu o tym piszę? Bo wprawne oko na ścianie budynku dostrzeże taką o to tablicę z wysokością 913 m n.p.m. Hmmm.. Turyści zdeptali nam Beskid Mały czyniąc go jeszcze mniejszym? :D
No to jeszcze kilka zdjęć z wnętrza wraz z informacją, że piwo Litovel lane kosztuje 8 zł (małe 6 zł), Kofola 5 zł, i w dodatku można płacić kartą. A do jedzenia proponujemy danie regionalne: Żebroczka.
Zanim jednak kupicie coś w bufecie załatwcie potrzeby fizjologiczne. Kupon z WC upoważnia do dwuzłotowego rabatu przy zakupach w bufecie.
Gdy głodna część grupy skorzystała z posiłku, a najedzona uzupełniła ubytki płynów złocistym napojem, wyruszyliśmy w dalszą drogę. I znowu w komplecie! Gdzie te marudy, które chciały odpadać na szlaku?
Zanim jednak pozbieraliśmy nasze pięknie opalone w "barwy narodowe" ciała (tekst by Krystian-Legionista wypowiedziany "dzień po") czekała mnie miła niespodzianka. Ponieważ nie dostałem stitka na hul w schronisku, Krzysio postanowił ukoić moje zmartwienie i wystrugał mi pamiątkę z Magurki. Niestety nie dane mu było skończyć, bo zranił się w paluszek. Słusznie mniemając, że dokończenie dzieła może skończyć się śmiercią lub kalectwem, podarował mi "stan surowy" z poleceniem dokończenia we własnym zakresie. Dziękuję Krzysiu!
Przed wyruszeniem na Czupel dowiedzieliśmy się jeszcze z tablicy unijnej, że szlak którym podążamy nosi nazwę "Na szlaku harnasia Rogacza".
Poniżej schroniska napotkaliśmy futurystyczną w kształcie budowlę, na której dach musieliśmy oczywiście wleźć. Budynek jest (chyba) punktem startowym zjazdów na nartach. Z jego dachu i polanki poniżej udało nam się zrobić kolejne zdjęcia znanych już nam panoram Beskidów.
Opuszczamy Magurkę i wchodzimy w obszar Natura 2000, przez który niebieski szlak prowadzi nas na Czupel.
Ten szlakowskaz zobaczymy jeszcze raz w drodze powrotnej, bo tutaj będziemy skręcali do Smoczej Jamy i Skały Czarownic.
Droga na Czupel jest nareszcie naprawdę po płaskim (choć marudny Krzysio twierdzi, że na pewno w zamian droga powrotna będzie pod górę).
Po drodze mijamy miniaturową kapliczkę na drzewie (kto zauważył?)..
i docieramy na punkt widokowy. A tam.. kesz.. Znaleziony w tak wielkim towarzystwie, jak jeszcze żadnego kesza nie znalazłem (poniżej spojlery, więc geokeszerzy niech ominą ten fragment). Pudełko z fantami zawierało oprócz logbooka tylko zapalniczkę, więc Krzysio postanowił je wypełnić fantami. Następni znalazcy - bawcie się nimi dobrze :D
Jak punkt widokowy to oczywiście panoramka. Jak panoramka to oczywiście Skrzyczne. Oj - jak stwierdziła DeaDia - wzywa nas ta góra do siebie.
Na krótkiej trasie pomiędzy Magurka i Czuplem spotykamy coraz więcej turystów. Nie ma się co dziwić, pogoda dopisała w ten weekend.
W końcu jest! Nasz cel! Szczyt zaliczany do Korony Gór Polskich. Najwyższy szczyt Beskidu Małego. Czupel 933 m n.p.m. zdobyty w komplecie. Dziesiątka okazała się ekipą na dychę (nie tylko w skali Beauforta)!
Wracamy do rozstajów dróg, skąd szlak poprowadzi nas w kierunku Skały Czarownic.
Zaraz za zakrętem schodzimy ze szlaku, by zobaczyć wejście do jaskini Wietrzna Dziura, zwanej również Smoczą Jamą.
Wejście okazuje się tak ciasne, że nie odważamy się wejść w ciemne czeluście. Choć potencjalnych grotołazów o odpowiedniej posturze w ekipie mieliśmy.
Więcej o jaskini w linku poniżej:
Idziemy dalej lasem, po drodze mijając polankę z kapitalnym miejscem na wiating. Razem z Beatą postanawiamy sprawdzić te miejscówkę.
Miejscówka wygląda zacnie. Lokalizacja przy czarnym szlaku na stokach Magurki Łodygowickiej powyżej zabudowań, przy których napotykamy pasące się owieczki w negliżu i pełnym ufuterkowaniu. ;) Tej to dopiero musi być dziś ciepło.
Szlak zboczem Magurki Łodygowickiej prowadzi na zmianę lasem i na wpół odkrytym terenem.
Po drodze napotykamy szlakowskaz z informacją, że 3 min od szlaku znajduje się punkt widokowy. Grupowe marudy (czyt. Krzysio-Misio) zakładają się, że to na pewno chińskie 3 minuty i będziemy szli dłużej.
Po minucie dochodzimy do punktu z którego podziwiać można panoramę Żywca i Jeziora Żywieckiego.
Niewierne Tomasze, że to już, poszły oczywiście dalej (chińskie 3 minuty miały być).
Ach jak przyjemnie patrzy się na innych, gdy wdrapują się z powrotem pod górkę, z której przed chwila zeszli, a przecież wcale tego nie musieli robić :D
Po zebraniu się w kupę ;) wracamy na szlak, który tym razem prowadzi kamienistym jarem.
Coraz częściej słychać test z ulubionej bajki wszystkich turystów: A DALEKO JESZCZE?
Wiecie jaka to bajka?
W końcu wśród drzew wyłania się ostatni punkt dzisiejszego programu: Skała Czarownic.
Ekipa zalega na ławce i rozpoczyna kolejny posiłek.
Na moją propozycję, by obejść skałę i zobaczyć jaskinię słyszę kolejny tekst z bajki:
PODOBA MI SIĘ TEN GŁAZ. TO NAPRAWDĘ ŁADNY GŁAZ.
Dobrze, że chociaż Beata wykazuje odrobinę zrozumienia i w dodatku ma w Sobie pasję odkrywcy. Razem ruszamy eksplorować Skałę Czarownic.
Niech żałują Ci, co nie byli.
Spod Skały Czarownic czeka nas już tylko ostatni odcinek trasy. Najpierw ścieżkami leśnymi, później znowu parowem, aż do miejsca, gdzie napotykamy pierwsze ujęcia wody na naszej trasie.
To już cywilizacja. I koniec Tortugi.. tfu.. tortury.. (ta bandera mnie zmyliła)..
Teraz jeszcze tylko kawałek betonowymi płytami wzdłuż zabudowań, później prawie 2 km wzdłuż ulicy Żywieckiej (sprawdziły się słowa Krzysia - było pod górkę) i dochodzimy do uliczki, na końcu której widać wilkowicki Kościół. A przy nim stoją nasze pojazdy..
Ponieważ dochodzi 18:00 i w kościele zaczęli gromadzić się wierni na mszę, postanowiłem szybko zwiedzić świątynię.
Po wyjściu z kościoła spotykamy z DeaDią proboszcza, który wyraża zainteresowanie czy idziemy z Magurki i życzy nam szczęśliwego powrotu do domu.
Zbieramy się przy samochodach, wymieniamy ostatnie wrażenia i ruszamy w podroż powrotną do domu.
Na koniec trochę prywaty.
DeaDia. Jestem pełen podziwu, że po zabiegu, z bolącym łokciem, na lekach tak dzielnie zniosłaś trudy tej wędrówki. Chapeau bas!
Krzysiu - marudo. Jeszcze raz mi powiesz, że męczy Cię podejście z górnej stacji kolejki na Czantorię na szczyt! to Ci nie uwierzę. Dzięki za dobry humor i pamiątkę z gór ;)
Beata - tylko Ty rozumiesz, że być w górach i nie zaliczyć wszystkich atrakcji, to wyjazd jest nieudany. Dzięki za towarzystwo w niebezpiecznych momentach eksploracji i poszukiwaniach keszy!
Oliwia - marudo do kwadratu. Ty, co nie lubisz gór, a potem pędzisz na czele stawki jak łania. Góry są piękne. Kiedyś to zrozumiesz.
Starsza i Paweł - i kto miał odpaść na szlaku? Starsza, skoro "Stolnica" i "Trzy Matrony" pokonałaś, Beskid Mały nie miał prawa być Ci straszny. Kolejne szczyty przed Wami. Szczytujcie ;)
Justyna, Ula - miło Was było poznać. Razem z Krystianem stanowicie niezłą ekipę na wyprawy. Z Wami nie sposób się nudzić. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś powtórzymy taki wypad.
Dziesiątka. Byliście najbardziej zdyscyplinowaną ekipą jaka znałem. Jak to powiedziała DeaDia: nikt nie biegł do przodu, nikt nie zostawał w tyle, nie zmieniał trasy wg swojego widzimisię, nikt nie marudził (tu bym polemizował ;) ), wszyscy byli weseli i uśmiechnięci.
Dziękuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz