Tak było i w tym tygodniu. W planach trasa Szczyrk i Malinowska Skała ze świeżo udostępniona jaskinią, z zakończeniem na Skrzycznym. W planach.. Bo oczywiście DeaDia, nie patrząc na prognozy pogody zapowiadające +32C! autorytatywnie dokonała zmiany trasy.
Ma być Babia i koniec!
No to będzie Babia Góra, bo nie znam chłopa, który chciałby dyskutować z Babą o Babiej. Przynajmniej ja nie zamierzałem.
Jeszcze był przebłysk nadziei, że może akurat nastąpi zmiana planów, gdy DeaDia zabrała się za przygotowania do wyprawy. Na początek nastąpiło rozeznanie terenu, czy przegląd trasy.. na JuTubie. Spoko stwierdziła.. Skoro oni weszli, to i my damy radę (przypominam - planowane 32C!). Potem zaczęło się jojczenie: będzie 32C! (hurrrrraaaa, dotarło!!!), a ja nie mam czapeczki na głowę (wrrrrr!!!!). Czyli punkt drugi przygotowań to wyprawa po czapkę do znanej sieciówki na "D". Przy okazji i mi udało się zakupić ochronę głowy, za jedyne 16 zeta bez grosza, limitowana seria Adventure, polecana przez Marka Kamińskiego i Jana Melę. A co.. taki modny na szlaku teraz będę!
Kolejny punkt przygotować to urabianie Młodej, aby pojechała z nami. Kilka dobrych godzin i decyzja NIE!. Nie cierpi gór i nie będzie w upale łaziła z nami. OK. W takim razie (stwierdziła DeaDia) zostaniesz w domu i posprzątasz kuchnie i łazienkę z gratisem w postaci swojego pokoju.
I tu nastąpił cud proszę Państwa! Młoda stwierdziła, że właściwie to ona chciała z nami jechać, żeby.. wyrzeźbić sobie łydki! no ja cie pie..praszam.. :D
Kolejny dylemat, to pora wyjazdu. Z miejsca zamieszkania na Przełęcz Krowiarki jest 2,5 godziny drogi. A parkingi niewielkie. Aby zdążyć przed przewidywanym upałem oraz innymi turystami postanawiamy wyruszyć o 5 rano. Tym razem naszym kierowcą będzie Beatka. Wieczorem pakujemy plecaki i czekamy świtu.
Rankiem zaliczamy co? wiadomo.. SONS - czyli Standardową Obsuwę Na Starcie. Ale, że kierowca dobry, a droga pozwala już o 8:20 meldujemy się na parkingu na Przełęczy Krowiarki. Meldujemy i.. zajmujemy jedno z ostatnich wolnych miejsc. Dla zainteresowanych - parking płatny 15 zyla.
Przed wyruszeniem na szlak kupujemy bilety wstępu do Babiogórskiego Parku Narodowego (6 zeta za dorosłego i 3 za młodzież) i pytamy o stitki na hul (takie coś na laskę.. kiedyś Wam pokażę :D ). Niestety brak.
Czytamy szlakowskazy, ale omijamy wzrokiem tablice informacyjną Parku, z przyczepiona do niej kartką (co później okaże się błędem).
Jest 8:30 - wyruszamy na czerwony szlak w kierunku Sokolicy i dalej Babiej Góry.
Szlak na Sokolicę prowadzi ścieżką wyłożoną drewnianymi stopniami lub ubitym traktem po korzeniach. I jest stromy. Daje nam popalić (i nie tylko nam), choć wiedzie przez las, a temperatura jeszcze jest znośna. Dziecię i dwie Sarenki znów prowadzą pielgrzymkę, nie zważając, że Stary Grzyb zostaje w tyle. Ot taka dola męskiego rodzynka.
Po 40 minutach przekonuje się, że odwodnienie może spowodować omamy wzrokowe. Choć zabraliśmy ze sobą 5 i pół litra wody, to niepotrzebnie oszczędzałem oszczędzałem ją na początku wędrówki. Zaczynają się zwidy. I to jakie! Widzę schodzące z góry czarownice! Czy aby na pewno to Beskid Śląski? A może jednak Góry Świętokrzyskie? Czy to droga na Babią Górę? A może to szlak na Łysicę? Pytania w rozgrzanej głowie kłębią się jak myśli wodza w czasie miesięcznicy (upssss).
Po czasie okazało się, że była to halucynacja zbiorowa. W dodatku tak realna, że dało się ją uwiecznić na karcie pamięci aparatu (kilkanaście lat temu napisałbym: na kliszy :D ).
Popijamy ożywczy płyn (czyli wodę!) i ciśniemy dalej w górę,
...gdzie górale i góralki pędza żywot swój..
a owce na hali... (32C! rozumiecie?) la la la...
Mapa niepotrzebna, na tej trasie trudno zboczyć ze szlaku. Wystarczy trzymać się ścieżki i sunąć prosto przed siebie. A idąc z nosem przy ziemi można zauważyć ciekawe rzeczy.
Ot, takie przedwojenne słupki graniczne, użyte teraz jako stopnie na trasie: S - Slovakia, D - Deutschland.
Co pewien czas mijamy miejsca przygotowane na odpoczynek dla zmęczonego turysty. Fajna rzecz, bo odcinek na Sokolicę daje w kość.
Kto nie chce dalej iść, zawsze może poszukać schronienia "w borsuczej norze". Taki wiating na szlaku, tylko uwaga bo Strażnicy Parkowi (nie mylić z Leśnym Ruchadełkiem) gonią po zmroku z terenu BgPN.
Las przerzedza się w końcu i zaczyna kosodrzewina. To znak, że zbliżamy się do pierwszego szczytu na naszym szlaku: Sokolicy (1367 m n.p.m.)
Jeszcze tylko rzut oka na okoliczną panoramkę polskiej strony..
.. i zdobywamy szczyt Sokolicy.
Tu planowany pierwszy dłuższy postój z krótkim szamankiem tradycyjnych schaboszczaków (bez nich Młoda nie idzie..). Platforma widokowa pozwala nacieszyć oczy widokami.
Jeden interesuje nas najbardziej: nasz cel - Diablak zwany popularnie Babią Górą, choć tak naprawdę Babia Góra to nazwa masywu górskiego w paśmie babiogórskim (skomplikowane).
Po odpoczynku ruszamy dalej wytyczoną ścieżką, tym razem już nie lasem, choć jeszcze nie odsłonięta granią.
Ostatni rzut oka na punkt widokowy na Sokolicy i pędzimy.. tzn. Baby pędza w kierunku na Babią, a ja się wożę w ogonie peletonu.
Kamienne schody pozwalają dalej grać w grę: znajdź literki. A jest ich całkiem sporo.
Stopnie są coraz większe, jak zmęczenie i brzuch Starego Grzyba.
Kosodrzewina szumi wokół nas, a Sarenki i Dziecię cisną ile wlezie. I nie ważne, że szlak wspina się miejscami ostro w górę. Cisną..
A Stary Grzyb podziwia kamyki.. liczy słupki graniczne.. robi zdjęcia.. byle się nie zmęczyć..
I w ten sposób wchodzimy na Kępę (nie Beatę!.. przez "ę"!) 1521 m n.p.m.
Kępa, to kolejny (a właściwie drugi, bo więcej po drodze nie było) szczyt z platformą widokową.
Widoki przed nami takie, jak poprzednio już podziwialiśmy, lecz za nami widok cudo - na Sokolicę, skąd przyszliśmy.
Po krótkim odpoczynku ruszamy dalej. Oczywiście ścieżką przez kosodrzewinę.
Przed nami cel.. przynajmniej tak nam się wydaje.
Przejrzystość powietrza pozostawia wiele do życzenia. Może to z powodu temperatury (na otwartych przestrzeniach nieźle grzeje), a może smogu nad dolinami poniżej szlaku?
Kolejne wzniesienia coraz bliżej. Wiatr łagodzi słońce i pozwala utrzymać równe tempo marszu. A butelki z wodą opróżniają się coraz szybciej.
Za kolejnym wzniesieniem kolejne wzniesienie i hit dnia by DeaDia:
czuję się oszukana.. zdobywam kolejne wzniesienie (szczyt), a to ciągle nie Babia Góra!
Przynajmniej panorama po lewej ręce się zmieniła. Słowacja i Jezioro Orawskie.
A my idziemy dalej.. taka gów...niana ta droga.. (ups...)
Płasko.. kamyki.. płasko.. górka.. płasko.. kamyki..aaa.. bo to Gówniak (1617 m n.p.m.) przed nami!
Było piętro kosodrzewiny? Było. To teraz pora na piętro alpejskie. Czyli skały.. skały.. i skały..
Z tych skał zbudowany są szczyt i najbliższa okolica Gówniaka. I to zbudowane dość nietrwale, bo wybierając drogę "na przełaj" można poczuć pod nogami ruszające się płyty skalne.
Zapytacie, po co chodzić "na przełaj"? Ano, choćby po to, by focić kwiatuszki, symbol Babiej
Góry. pamiętacie opowieść o Rysiance? Tam szło się na krokusy. Na Babią idzie się po sasanki. połowa czerwca, to termin dość późny, aby natrafić na sasanki, ale coś tam jeszcze rośnie. Choć moim zdaniem (thx internet), w większości przypadków, nie jest to sasanka alpejska a zawilec narcyzowy :D
A może się mylę?
Przed nami jeszcze kawałek drogi. DeaDia będzie szczęśliwa. To już naprawdę ostatni szczyt przed Diablakiem. Jeszcze tylko dwa wypłaszczenia: Mały Garb Niżni (1660 m n.p.m.), Mały Garb Wyżni (1675 m n.p.m.) oraz znajdująca się tuż poniżej szczytu Diablaka płytka przełęcz Siodło Bończy (1715 m n.p.m.) i zdobędziemy Szczyt Szczytów Beskidu Żywieckiego.
Jeszcze tylko rzut oka na pozostawiony za nami Gówniak..
.. kolejne "sasanki"..
.. i zaczynamy podejście pod Diablaka..
Jest stromo i tłoczno.. i kwieciście.. bo pomiędzy kamieniami stanowiska upodobały sobie nasze kwiatki.. sami wiecie jakie..
Ale co to? Po wspięciu się na skały okazuje się, że to jeszcze nie Diablak! DeaDia miała rację!
Na usta ciśnie się tradycyjne pytanie: daleko jeszcze? Za tymi wypłaszczeniami.. obiecuję..
W końcu dostrzegamy szczyt Diablaka. Szczyt nietypowy. Bez stromego podejścia, odsłonięty, kamienisty z charakterystycznym murkiem i.. pełny turystów..
Zanim jednak wejdziemy na szczyt mijamy zakończenie żółtego jednokierunkowego (od dołu do góry) szlaku tzw. Perci Akademików.
I w końcu zdobywamy najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego: Diablak (1723 m n.p.m.).
Na szczycie Diablaka (1723 m n.p.m.) wita nas kamienny obelisk upamiętniający wejście na górę palatyna Węgier, arcyksięcia Józefa A. Habsburga w 1806 roku.
Niedaleko obelisku znajduje się płyta skalna wykonana w okresie międzywojennym, z zatartym częściowo napisem „74 Górnośląski Pułk Piechoty dla uczczenia Czynu Legionowego i jego twórcy, pierwszego marszałka Polski Józefa Piłsudskiego”. O płycie mało kto pamięta. najlepszym dowodem na to był fakt, że siedzący na niej turyści nawet nie spostrzegli jaki napis maja pod d... W dzisiejszych czasach wypiąć się na Marszałka to jednak akt odwagi ;)
Idąc wzdłuż szczytu, miedzy odpoczywającymi turystami, dochodzimy do zakończenia szlaku prowadzącego ze Slanej Vody. to jedna z opcji zdobycia Babiej Góry - już wpisana w kajet naszych planów na niekreśloną przyszłość.
Po słowackiej stronie szczytu znajduje się kamienny ołtarz polowy (jak widać czasami na nim składane są ofiary..)
oraz obelisk z tablicami pamiątkowymi poświęconymi Papieżowi Janowi Pawłowi II.
My też skorzystaliśmy z jego ochrony.
Skacząc po rumowisku i szukając keszy można zobaczyć całkiem fajne panoramy okolicy.. fajne, choć jakieś takie znajome.. "zamglone"..
Pogoda jak na Babia Górę wyśmienita. Pomimo wysokiej temperatury, wiatr tradycyjnie wiejący na szczycie, sprawił, że warunki były rewelacyjne.
Po odpoczynku ruszamy w dalszą drogę. Teraz będzie już "z górki". A właściwie "z Góry", bo przecież nic wyższego w najbliższej okolicy nie ma. Kierunek: Przełęcz Brona, a później Schronisko PTTK na Markowych Szczawinach.
Najpierw jednak musimy pokonać gołoborze na zboczu Babiej Góry. A nie jest to łatwe. Pomimo oznakowań szlaku turyści wybierają różne drogi po głazach w dół.
Najmądrzej postąpiły DeaDia i Młoda, bo zamiast pchać się po chybotliwych płytach prosto w dół, poszły trawersem zbocza. Może dłużej, ale bezpieczniej.
Zostawiamy za sobą Diablaka i ruszamy w dół kamienna ścieżką.
Z perspektywy ścieżki zbocze i szczyt Diablaka pokryty kamieniami robi niesamowite wrażenie.
Tylko panorama polskiej strony wciąż taka sama..
Kamienna ścieżka biegnie teraz granią..
na zboczach której można zauważyć ostatnie kawałki gołoborza..
Kończymy wędrówkę piętrem alpejskim i wracamy w kosodrzewinę, tym razem po drugiej stronie Babiej Góry.
Odcinek do Przełęczy Brona ma być krótki. A krótki w górach oznacza stromy.
Dobrze, że po "stromym" musi przyjść i "płaski"
Dochodzimy do Przełęczy Brona (1408 m n.p.m.), skąd szlaki prowadza m.in. na szczyt Małej Babiej Góry oraz do Schroniska na Markowych Szczawinach.
Tradycyjnie rzut oka na panoramy (znajome), chwila odpoczynku i schodzimy w dół. Przed nami 20 minut wg szlakowskazu do schroniska.
Krótko? bo stromo.. Stromo? bo ma być szybko.. Ot, góry..
Pamiętajcie.. przed taką stromizną warto dobrze zawiązać buty! ;)
Przed nami Schronisko na Markowych Szczawinach (1180 m n.p.m.)
A jak schronisko, to piwo na ochłodę (Żywiec w plastiku :D po dychu i lokalne po 12-14). Ceny raczej wygórowane, choć jest miła niespodzianka. Stitek na hul! po 1 złoty!. Normalna cena "na mieście" po 4-5 zeta, w schroniskach po 5-7. A tu złotówa. to najlepiej zainwestowany złotek w czasie moich wędrówek ;)
Aaaa.. i kolejny plus: można płacić kartą..
Schronisko przestronne, okolica zatłoczona ale czysta.. to spory sukces obsługi ale i zasługa odwiedzających.
Obok schroniska mieści się m.in. GOPRówka, a to okazja by zobaczyć (oby jak najrzadziej) GOPRowców w akcji.
My mieliśmy okazję zobaczyć szybkość, z jaką patrol zebrał się (prawdopodobnie) na akcję. Oby udaną..
Ponieważ na szlak wyruszyliśmy dosyć wcześnie mogliśmy sobie pozwolić na długi odpoczynek w schronisku. A jak odpoczynek to szamanko. A jak szamanko to.. schabowe i chipsy paprykowe.. takie nieprzetworzone chipsy.. i piwo o wdzięcznej nazwie (kto chce, doczyta sam)..
Z Markowych Szczawin można wybrać szlak do Zawoi lub zrobić pętlę na Przełęcz Krowiarki. Ponieważ nasz środek lokomocji został na Krowiarkach wybieramy tę druga opcję.
Zanim jednak skręcimy na niebieski szlak zatrzymujemy się przy tablicy unijnej (to ta duża) oraz przy krzyżu z dwoma tablicami pamiątkowymi poświęconymi ofiarom katastrofy lotniczej na zboczu Babiej Góry i pamięci poległych GOPRowców (to te małe).
Co można powiedzieć o niebieskim szlaku? Płasko jak stół..
I.. nuda.. nuda.. widoczek.. strumyk.. nuda.. strumyk.. nuda..
Aż dochodzimy do szlakowskazu pokazującego kierunek na Perć Akademików (w notesie, do zrobienia w przyszłości..)
Po chwilowym urozmaiceniu wracamy do monotonii.. nuda.. nuda..
Całe szczęście, że to nie asfalt..
Czasami jest na czym oko zawiesić.. nie.. nie turystki!.. przyroda!
Kolorowa huba.. ogromny pająk drzewny :D
A poza tym nuda.. nuda.. mokra nuda i wyschnięta nuda.. znaczy potoczki..
Az tu nagle zaskoczenie. Szlakowskaz pokazuje Perć Przyrodników. Jakoś nigdy o nim nie słyszałem. Owszem na mapie widziałem zielone kreski szlaku, ale nigdy nie zwróciłem uwagi na jego nazwę. Po powrocie do domu chwila googlowania i okazuje się, że nie tylko ja tak mam. Nie na darmo nazywany jest "zapomnianym szlakiem". Kto nie zna - proponuje - niech poszuka i poczyta. Warto.
Co dalej? tak, tak.. nuda.. ale krótka.. na szlaku pojawiają się miejsca odpoczynku i zbliżamy się do ostatniej atrakcji naszej wędrówki Mokrego Stawku.
Aby zobaczyć Mokry Stawek z bliska trzeba zejść ze szlaku w dół po drewnianych schodach. Nie każdemu się chciało :D więc ten punkt wycieczki należy tylko do mnie! Huuuurrrrraaaaa!!!!
Z Mokrego Stawku (swoją drogą dziwna nazwa.. a jaki ma być Staw? Suchy?) już tylko kilka minut do Przełęczy Krowiarki i parkingu na którym zaparkowaliśmy samochód.
Cała wycieczka (wg Endomondo), z postojami i odpoczynkami, trwała 8 godzin 33 minuty i 38 sekund :D Udało nam się przejść trasę licząca 19,26 km. Zdobyliśmy najwyższy szczyt Beskidu Żywieckiego - Babią Górę.
Szczyt, który był marzeniem DeaDia.
Trasa, która miała okazać się wymagająca została podsumowana przez Nią jednym zdaniem: było lajtowo!
Czyżby teraz czekały nas Tatry? ;)
Wszystkim Dziewczynom, moim Towarzyszkom wędrówki, szacunek i podziękowania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz