Dziś poszwendamy się po bazarach oraz przekażemy Wam mały poradnik jak kupować u Turka, tak żeby Turek myślał: ale ich zrobiłem, a Wam (nam) wydawało się: ale go zrobiliśmy!
Być w Turcji i nie zobaczyć bazaru? Lub chociaż namiastki bazaru? To przecież niemożliwe.
Korzystając ze wskazówek znalezionych w sieci zaplanowaliśmy sobie odwiedzenie trzech targów w Alanyi. Pierwszy z nich miał odbywać się co niedziela w dzielnicy Hacet Mahallesi. Niestety, albo nasza nawigacja źle umiejscowiła koordynaty (w co nie wierzę), albo w tę akurat niedzielę targu nie było. Trudno. Za to odwiedziliśmy Jarmark Bożonarodzeniowy w porcie (ale o tym będzie w kolejnym poście).
Kolejny dzień targowy przypada w Alanyi na wtorek. Wtedy to, na terenach zlokalizowanych przy ulicy Yeni Hal odbywa się Sali Pazari - połączenie targu warzywnego i rybnego.
Wybór przeogromny. Wielkość płodów rolnych nieporównywalna z naszymi.
Ziemniaki, pomidory, papryki.. Kapusty, sałaty, rzodkiewki..
Pomarańcze, banany, granaty, owoce kaki, kiwi..
Jabłka, truskawki.. Kasztany, orzechy..
Wszystko to, co znamy z naszych targów a jednak inne..
Do tego oliwki i.. przyprawy.. luzem i w paczkach.. w zestawach upominkowych z młynkami i bez.. oczy bolą od kolorów..
Targ rybny to zupełnie inna bajka..
Ryby wyłożone na straganach na lodzie, w skrzyniach, skrzynkach i ryby w lodówkach..
Po kilka.. kilkanaście.. kilkadziesiąt sztuk z jednego gatunku.. tylko nie pytajcie z jakiego..
I dynie! Olbrzymie dynie. Tak olbrzymie, że każda mogła by robić za karocę Kopciuszka..
Z kolei w piątek odbywa się Cuma Pazari czyli Bazar Piątkowy (na mapach googla oznaczony jako Friday Market Centers). Ze zdjęć i filmów umieszczonych w necie spodziewaliśmy się dużego bazaru tekstylno-spożywczego. Na miejscu okazało się, że jest to w 90% bazar warzywno-owocowy, a tekstylia i pamiątki kupuje się w okolicznych sklepikach (jak wygląda handel w takim sklepiku macie opisane w przykładzie drugim poniżej).
Skoro zwiedzanie bazarów mamy za sobą pora na kilka lekcji targowania.
Przykład pierwszy.
Cena za sztukę, za pięć sztuk, za.. (i tu wszystko zależy od sprzedawcy).
Jeżeli nastawiacie się na kupno tradycyjnych t-shirtów, od razu szukajcie straganu lub sklepu, gdzie znajdziecie duży wybór. Cena spada odpowiednio do ilości kupionych sztuk. Czasami sprzedawca już przed wejściem wiesza kartę z informacją, że sztuka kosztuje 5 euro, ale za 20 euro dostaniesz 5 sztuk, ale najczęściej musisz to sobie kliencie wywalczyć podczas targów. Czasami wystarczy wybrać kilka sztuk i podać swoją cenę (realną, w końcu Turek też musi zarobić), a czasami trzeba przystać na gierki słowne ze sprzedawcą polegające na odliczaniu w dół. Ale nigdy nie warto płacić pierwszej usłyszanej czy przeczytanej ceny. To Turcja, tu tak to nie działa.
Jeżeli kupujecie bieliznę lub skarpety zastanówcie się nad pojemnością Waszego bagażu. 5 sztuk kosztuje kilka euro, 10 sztuk o 1-2 Euro więcej, ale 50 sztuk skarpet za 10 Euro to... naprawdę spora objętość. I chociaż ważą niewiele, to jednak trzeba zmieścić je w walizce.
I przestroga na koniec tej części - tureccy sprzedawcy wyznają zasadę: jeżeli klient dotknął jakiś towar, to znaczy, że mu się spodobał. Jeżeli wziął go do ręki, to jest nim zainteresowany. Ale jeżeli ogląda go dłuższa chwilę i odkłada na miejsce, to należy zrobić wszystko, by mu go wcisnąć. Dosłownie wszystko.
Przykład? Służę.
Znudzony przydługim wybieraniem towaru przez DeaDię w jednym ze sklepików, biorę do ręki tradycyjny turecki fez i wkładam go na głowę. Nic specjalnego. Trochę czerwonego filcu ze złotym napisem Alanya i czarny frędzel. Od razu przyczepia się do mnie pomocnik sprzedawcy i podaje cenę - 10 Euro. Dziękuję i odkładam, bo nie miałem zamiaru tego kupować. Turek nalega i wciska mi myckę na głowę. Prawie się szarpiemy, bo nie mam zamiaru ulec. Obrażony pomagier leci do swojego szefa, który i tak jest bardzo niezadowolony, bo musi gadać z kobietą (Deadią), a jej facet go olewa. Dobrze, że chwile wcześniej DeaDia wybrała i zapłaciła za swoje zakupy. Afront z mojej strony (nie reagowanie na zachętę do handlu, a potem jeszcze odstąpienie od wymarzonej przez nich transakcji kupna-sprzedaży) musiał ich urazić. Chyba mamy dziś dobry dzień na wnerwianie tubylców.
Przykład drugi.
Ceny na metce nie są dla wszystkich.
Idziemy na targ z zamiarem kupienia czegoś słodkiego. Ale najpierw wizyta w dyskoncie, aby zorientować się co i za ile można kupić. Za drobne zakupy płacimy kartą, z korzystnym przelicznikiem. A skoro przed wyjazdem zgłosiliśmy w banku, że będziemy korzystać z karty w Turcji i dostaliśmy namiar na bank, który jest w jednej sieci z naszym bankiem, a tym samym nie będzie pobierana żadna prowizja za wybranie gotówki w bankomacie, postanawiamy wziąć trochę lokalnej waluty. "Ściana płaczu" taka sama jak w każdym banku na całym świecie, więc, co może się nie udać? Wszystko się udało, jeśli nie liczyć tych kilku minut na rozkminianie, który z ośmiu knefli opisanych w tubylczym narzeczu oznacza "zmianę języka".
Idziemy na targ. Celem są słodycze. Znajdujemy sklepik (wielkopowierzchniowy) w którym jest bogaty wybór i ceny nie odbiegające od naszego marketu. Przebieramy, wybieramy, odkładamy mając na karku sprzedawcę - kolejnego mojego majfrojda. Sprzedawca pomaga nam odkładać na bok wybrany przez nas asortyment. Każde pudełko ma naklejoną metką z ceną w lirach, co ułatwia nam zorientowanie się o ile przekroczyliśmy już budżet. Ale co tam.. wybieramy dalej.. Niektóre rzeczy odkładamy, starając się trzymać i tak przekroczonego budżetu.
W końcu pora na zapłatę. Sprzedawca bierze w rękę kalkulator i zaczyna się taniec z diabłem.
Pudełko z tureckimi ciastkami - 50 lirów.. Sprzedawca: Za drogo dla ciebie mój przyjacielu.. dam ci za 30..
Pudełko z chałwą za 70 lirów? Za drogo dla ciebie mój przyjacielu.. sprzedam ci za 50..
I tak każde pudełko, sztuka po sztuce. Z cen metkowych robi się 30% upustu. Oczywiście tylko dla nas i pewnie tylko dlatego, że zostawiamy tam którąś setkę lirów.
To oczywiście nie koniec. Jak każdy dobry sprzedawca także ten kotem oka widział co oglądaliśmy w jego sklepie i odłożyliśmy na półkę i nie wypuści nas póki nie spróbuje nam w okazyjnej dla nas cenie sprzedać nam tego wszystkiego. O ile tytoń do nargile i miedziany tygielek do zaparzania kawy (serwis do kawy po turecku i samą kawę kupiliśmy już wcześniej) dostajemy w cenach, o których w kraju możemy zapomnieć, to przy tureckiej lampce sprzedawca popłynął. Widząc, że łykamy wszystko jak młode pelikany zaśpiewał cenę dwa i pół razy wyższą niż zapłaciliśmy za taki sam model u konkurencji. I nie pomogło dorzucanie oka proroka ani opuszczenia ceny o kilka euro. Dalej była droga jak cholera.
Widząc, że się nie dogadamy, wychodzimy ze sklepu. Sprzedawca odprowadza nas spory kawałek, lecz sądząc po głosie nie życzy nam najlepiej. Trudno. Handel polega na tym, że obie strony po transakcji mają być zadowolone.
Przykład trzeci.
Ostatni dzień pobytu w Alanyi, czyli zakupy na ostatnią chwilę.
Taka sytuacja. DeaDia marudzi: chcę jeszcze jedną torebkę. Najlepiej czerwony kuferek. Idziemy więc poszlajać się po wieczornej Alanyi, mając świadomość, że piątek i że Muzułmanie zamykają swoje kramiki o powierzchni sklepu osiedlowego ok. godz. 18. Najpierw idziemy po turecką lampkę. Cenę znamy, bo już jedno takie cacko mamy. Wybieramy od razu to co chcemy. Pytam o cenę (w tzw. deutsch). Sprzedawca podaje nam oko proroka na agrafce. Częstuje herbatą owocową, obrzydliwie słodką, nawet jak dla mnie. Czyli zapowiadają się długie negocjacje. Turek zaczyna swoją litanię: my friend (tu wszyscy są moi majfrendzi), good price, winter price. Summer preiss 20 Euro, today 15 Euro. Good price. Dziękujemy za herbatkę, odkładamy zakup i wychodzimy. Zaczyna się szarpanie za rękaw i cena spada. 14.. 13.. You are my first customer (jest prawie 18!). Odwracamy się i stanowczo mówimy: Mein letzte Wort 10 Euro!
OK my friend.. ten euro..
No żesz ty Turku.. herbata wypita, oka proroka w dłoni, prezent w reklamówce.. i 15 minut w d..
Dobra.. drałujemy po torebkę (przypominam: czerwony kuferek). Wchodzimy do sklepiku (o powierzchni.. itd..) przed którym wystawiony jest napis: one price to all. W domyśle, nie wszystko w jednej cenie, tylko jak się okazuje: nie do negocjacji. Turek mówi po polsku, ale nie rozumie. Standardowo od razu pyta o moje imię i przechodzimy na ty. DeaDia wybiera torebkę (pierwsza była.. tak zgadliście: biała). Turek prowadzi nas w głąb sklepu (dobre kilkanaście metrów) i zaczyna snuć opowieść, którą już znamy: że jestem jego majfrend, że to winter price, że manufaktury is closed, że tam drogo a u niego good price. Oni chyba wszyscy skończyli tę samą szkołę handlową na kierunku: omamianie klienta. DeaDia oddaje białą torebkę i sięga po czerwoną. I tu zonk: Turek komplementuje Jej turecką urodę i mówi: only black. Kasia w siódmym niebie, a czerwoną torebkę szlag trafił. Pokopała jak górnik na przodku i wybrała czarną z łańcuchami i frędzlami (pamiętacie: czerwony kuferek). I tutaj zaczyna się jazda: gute Preiss für Sie mein Friend to 25 euro.. ale ok.. für Sie: 20. OK.. 15 und Schluss.. chyba Cię Turku powaliło. Przed sklepem masz 7euro! Ale to najnowsza kolekcja.. itd itp.. A my - thx.. bye bye. Facet zastawia nam drogę, prawie modli się do DeaDia, namawia do kupna. Ja udaję (no może nie udaję) zainteresowanie plecakiem Wolfskin (taka oryginalna turecka podróbka). Duży 25, a mniejszy 20 euro. Sporo.. za sporo. Facet przechodzi do natarcia na mnie. Kup jej, ile dasz? Ja: 10 Euro.. On: 14.. 13.. 12.. My wychodzimy przed sklep. Gość ma już torebkę zapakowaną i prawie płacze: OK.. 10 euro..
Jesteśmy zadowoleni. Wyciągam banknot 20 euro i.. bal zaczyna się od początku. Czystą turecką polszczyzną słyszę, ze mam pieniądze, a chcę jego krzywdy. Ale on mnie lubi. Jestem jego frojdem. I on mi za te 20 da darmo! plecak który mi się podobał. Cholera.. gadał z Kasią, a oczami na plecach widział, co ja za filarem oglądałem! Ściąga mały plecak Wolfskin i zaczyna snuć opowieść o tym ile będzie stratny.. nie 20.. nie 15.. ale 10 euro dla jego przyjaciela z Polski. Dziękuję, mówiąc: Danke, Heute nichts, morgen. Ale gutes Preiss is Heute, Morgen is nicht gute Preiss.
Zaczyna się zabawa: on z naszymi 20 euro w ręku płacze, ja dziękuję: das Rucksag ist zu klein..
OK my friend.. gross Rucksag für Sie, aber 20 euro für Mich..
Zgoda.
Wychodzimy z torebką i plecakiem wartym wg początkowych szacunków 50 euro, wg cen tylko dla nas 35 euro, płacąc 20 euro..
Na zakończenie transakcji Turek klepie mnie po ramieniu, obcałowuje ręce Kasi i zaprasza ponownie..
Prawie pół godziny w plecy.. jego koledzy pozamykali już sklepy, a on szczęśliwy, że zarobił na naiwniakach dwie dychy..
No bo ile to może być warte?
Zapraszamy na zakupy do Alanyi.. tylko zarezerwujcie sobie na nie sporo czasu, humoru (negocjacje cały czas toczą się z uśmiechem na twarzy), i Geldu.. sporo Geldu..
Bo targowanie wchodzi w krew.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz